Ludzkie wybory nigdy nie są banalne. Właściwie sama zasada zawsze jest prosta: człowiek z kilku możliwości wybiera jedną, albo najpierw jedną, a potem drugą, a potem trzecią. Dramat rozpoczyna się w momencie podejmowania decyzji. Z jednej strony – wszystko jest jasne. Są różne warianty oraz logika wydarzeń, której można przyglądać się z dociekliwością nudnego naukowca. Z drugiej strony – w tle pojawiają się emocje. Dlatego to nie sam wybór, ale moment podejmowania decyzji jest najciekawszy: to zawieszenie, ta niezdolność do postawienia na właściwą kartę. Po podjęciu decyzji człowiek opuszcza przestrzeń niezwykłości, ale póki znajduje się w niej, w sytuacji wyboru, możliwe jest wszystko. A właściwie – nic nie jest możliwe. A dokładniej – jest wiele punktów wejścia, ale żadnego wyjścia.
Epizod pierwszy
Oryginalny pijak pod jaskrawym, majowym słońcem warszawskiej ulicy Trębackiej. Tutaj takich ludzi nazywa się „menelami”. Etymologia tego słowa zagubiła się w otchłani języka, ale kilka słowników podkreśla, że „menel jest gotowy na wszystko dla dawki alkoholu”. Jednak ten pijak z pewnością nie był gotowy na wszystko. Był unikalny i to od razu rzucało się w oczy. Po pierwsze, mimo zwykłej purpurowej twarzy był jakoś nietypowo uczesany oraz zadbany. Po drugie, uśmiechał się do życia i życie uśmiechało się do niego. W tamtej chwili między nim a życiem panował niepisany pakt o nieagresji. Po trzecie, był zadowolony z siebie i pozbawiony pochmurności, charakterystycznej dla jego warstwy społecznej.
Jednak ten pijak z pewnością nie był gotowy na wszystko. Był unikalny i to od razu rzucało się w oczy.
Obserwuję go, stąpającego między zaparkowanymi samochodami. Wesoło mruży oczy w ostrych promieniach słońca i przejawia otwartą radość z faktu, że vera jest nadal prima, a popołudnie zapowiada się obiecująco. To człowiek, od którego bije jakaś osobliwa, nieskalana czystość, jaka zdarza się tylko u niewinnych dzieci albo u skazanych na śmierć grzeszników. „Przydaliby się nam tacy pijaczkowie” – pomyślałem, przypominając sobie bezdomnych z Dworca Południowego czy też śmierdzących żebraków z Podołu. Pomyślałem jeszcze, że właśnie w nich, w tych typach ze społecznych nizin, kryje się tajemna istota naszych społeczeństw. W tej konkretnej chwili oświecony katolicyzm przewyższał o głowę ciemne prawosławie, bo sytuacja wygląda tak – alkohol jest taki sam dla wszystkich i uzależnienie dla wszystkich takie samo… ale ten pijak, może anioł wśród pijaków, najlepszy przedstawiciel swego stanu, ciągle jest człowiekiem – stygmatyzowanym, ale niepokonanym. I dla niego, i dla mnie świeci to samo słońce, ale on się nim cieszy, tak samo jak wiosną, trzymając papierowe kubki z kawą w obu dłoniach. A ja… ja zupełnie tego nie czuję. Po prostu idę. Nie mam nawet jednego procentu tej błogości i czystości. Może on coś przeczuwa – to byłoby całkiem niezłe. Mijam go, by wrócić w to miejsce dwie godziny później.
Epizod drugi
Mój pijak stoi między dwoma zaparkowanymi samochodami – audi i bmw. Jeden papierowy kubek z kawą postawił sobie między nogami, drugi zaś to gwałtownie stawia na asfalcie, to nerwowo podnosi do góry. Tak jakby bał się, że gdzieś z niewidzialnej otchłani wyłoni się złowroga ręka i zabierze mu jego cenny nabytek. Kiedy podszedłem bliżej, zrozumiałem, że to nie strach ani mania. Przez dwie godziny mojej nieobecności rozgrywał się tu karkołomny dramat związany z ludzkim wyborem. Dostrzegam, że tylne prawe okno niebieskiego bmw jest otwarte na oścież. Pijak rozgląda się wokół, całym jestestwem demonstrując, że nie interesuje go nic oprócz kubeczków, ale z boku widać, że już od dawna nie może się odważyć na ostateczny wybór.
Wie, że popełniłby przestępstwo, ale nie jest w stanie poradzić sobie z pokusą. Dwie godziny temu, kilkadziesiąt metrów stąd, życie uśmiechało się do niego, a teraz głośno rechocze nad nim rozpostarta paszcza niemieckiego samochodu. Po jego świętości i oświeceniu nie zostało ani śladu. Marszczy brwi i – co widać po jego postawie – zmaga się z sytuacją, ocenia wszystkie „za” i „przeciw”, rozważa możliwe następstwa, przypomina sobie boże przykazania, a szczególnie: „Nie kradnij”.
Dwie godziny temu, kilkadziesiąt metrów stąd, życie uśmiechało się do niego, a teraz głośno rechocze nad nim rozpostarta paszcza niemieckiego samochodu.
W ciągu dwóch godzin setki razy przetrząsnął spojrzeniem wnętrze samochodu i dokładnie wie, gdzie co leży. Wie jednak również, że może być obserwowany przez kilka kamer monitoringu miejskiego, którymi naszpikowane jest centrum stolicy, że jest niemal pewne, iż włączy się alarm i szybko zjawi się właściciel auta, że szanse na ucieczkę i uniknięcie kontaktu z policją są skrajnie mizerne. Z drugiej strony nie ma wiele do stracenia і nie takie rzeczy się robiło. A czemu by nie? Jednak jeśli się zastanowić, możliwe, że torba jest pusta i nie ma co kombinować po próżnicy. Czy może wreszcie wypić tę nieznośnie lepką żołądkową gorzką, która dwie godziny temu wydawała się boskim nektarem? Czy może zostawić ją na wieczór? Wiesz jednak, niebieski ptaku, gdzie będziesz wieczorem? Może w torbie są dokumenty? Może pieniądze? Dokumenty czy pieniądze? Za dokumenty można wziąć znaleźne. Ale jak? Jak by cię mieli odnaleźć? Jak dowiesz się, że ich szukają? Już jest bliski podjęcia ryzyka, a za chwilę skłania się do decyzji, by się w to nie pakować. Gdzie się podziała jego radość? Gdzie triumf katolicyzmu nad prawosławiem? Gdzie czyste upojenie tym, co masz, a nie tym, co dopiero możesz mieć, a i to nie na pewno. Nie wiadomo, ile czasu tu spędzisz, bo drepczesz w miejscu już dwie godziny i pewnie zaraz przyjdzie właściciel. O, a może powiesz mu, szanowny panie, zauważyłem otwarte okno i uczciwie go strzegłem. Tak więc rysuje się kolejna możliwość, dzięki której może wpaść jakaś dyszka…
Czy może wreszcie wypić tę nieznośnie lepką żołądkową gorzką, która dwie godziny temu wydawała się boskim nektarem? Czy może zostawić ją na wieczór? Wiesz jednak, niebieski ptaku, gdzie będziesz wieczorem?
Warianty mnożą się i nikną, powiększają się i maleją, dopełniają się wzajemnie i mieszają ze sobą. Odpowiedzialność rośnie lub zanika, wypierana przez przeczucie możliwego fartu, które nagle się pojawia, by raptownie umknąć pod wpływem jakiegoś ostrzegawczego głosu. Jednak menel stoi: jeden papierowy kubeczek ma między nogami, drugi zaś to gwałtownie stawia na asfalcie, to nerwowo podnosi do góry.
__________________________________________________________________________________________________
Redakcja: Agnieszka Papieska
Tłumaczenie według II wydania zbioru małej prozy Cerebro (Wydawnictwo Starego Lwa, Lwów 2019).
© Copyright for the Polish translation by Maciej Piotrowski, 2019
Kup książkę Andrija Bondara „Cerebro” w Wydawnictwie Warstwy