Wybierz wersję:

Ziemia (fragment)

T

Tej nocy nie wyłączałem światła i dokładnie obejrzałem Alinę. Przekartkowałem, co prawda pośpiesznie, ten groteskowy komiks, w który, posłuszna jakiejś szatańskiej, chorobliwej fantazji, zamieniła swoje ciało.

Od pachwiny przez cały brzuch ciągnął się autopsyjny szew – realistyczny, misternie wykonany tatuaż, imitujący nierówne, grube ściegi, poprowadzone ręką anatoma. Wzdłuż kręgosłupa wytatuowany miała zamek błyskawiczny, który niby to rozchodząc się pośrodku, odsłaniał szkarłatny, poprzecinany białymi żyłkami mięsień. Prawą łopatkę zajmowała wykonana z fotograficzną dokładnością czteronoga kobieta w wiktoriańskiej sukni, z podpisem “Barnum’s Greatest Show On Earth”. Na lewej piersi, nieco poniżej małego, bladego sutka, wybałuszał ślepia zielony szczerbaty robaczek z „Gnijącej panny młodej” Burtona. Tatuaż poniżej pachy przedstawiał oderwany kawałek skóry, odsłaniający zresztą nie mięso i nagie żebra, ale fragment ceglanej ściany z prowokacyjnym graffiti „André Gide to pedał!”. Na ogolonym wzgórku łonowym pysznił się wymyślny cylinder, otoczony kolczastymi winietami, a nad nim: „There’s a sucker die every minute”. Nie znałem angielskiego na tyle, żeby przetłumaczyć całe zdanie, chociaż słowo „sucker” momentalnie ostudziło moją ochotę do składania pocałunków pod kapeluszem. Na wewnętrznej stronie prawego uda chylił się ku ziemi kamień mogilny z wykutym „Z.I.P.” i dalej starosłowiańskim pismem: „Przechodniu, dola jedna dla wszystkich na świecie: Byłem tem, czem wy jesteście; jestem, czem i wy będziecie”. Lewe udo zdobiła stojąca na trójnogu okrągła retorta z homunkulusem, stylizowana na średniowieczną rycinę, ale jakby narysowaną niebieskim długopisem. Po jego wewnętrznej stronie kreślił koło witruwiański frankenstein Leonarda da Vinci. Nad kością ogonową „dyndała” metka ze znaczkami: żelazko, pralka, balia. Wszystkie trzy zostały dokładnie przekreślone, wskazując tym samym na brak jakiejkolwiek możliwość troski o przedmiot. U podstawy szyi, rodem z rysunku technicznego, szczerzyły się czarne nożyczki i biegła przerywana linia cięcia. Lewy nadgarstek, z krzywo sterczącą z niego żyletką, krwawił iluzją otwartej żyły. Przez prawą kostkę przebiegało „piasek zasypał śnieg”, napisane szkolnym pismem. Nieco wyżej, drobną kursywą wił się napis: „masz imię, które mówi, że żyjesz, ale jesteś frajerem”. Na goleni rozpościerał się stylizowany na sowiecki medal, przedstawiający starszego mężczyznę z szerokim czołem i szczeciną krótkich wąsów, oraz slogan: „Za autentyczny Dasein!” Na prawym pośladku znajdował się mistrzowsko wykonany przełącznik starego typu z napisem „FUCK” i dwoma pozycjami – „on-off”. Pstryczek wskazywał na „off”.

Alina rzeczywiście okazała się chodzącym (leżącym, siedzącym) katalogiem tatuaży wszelkiej maści. Na prawym ramieniu, chudziutkim i kościstym, szczerzyła się kocia morda z brakującym okiem. Na drugim ramieniu, zamknięte w schematycznym pudełku, splotły się w yin-yangowski kłębek czarny kot i koci szkielet. Pojemnik wieńczył napis: „Schrödingers cat”. Zgięcie łokcia obwiązywał pasek zszarzałego bandaża, przemoczonego brunatną krwią.

Pozostałe tatuaże były chaotycznie rozrzucone po całym ciele: kod kreskowy, malutka liliowa swastyka, rządek idących w pośpiechu mrówek, sypiące się nasiona słonecznika. Szczególnie poruszył mnie biały królik – znak rozpoznawczy na łopatce imprezowiczki z „Matrixa”. Pomyślałem, że to pierwszy tatuaż jaki zrobiła sobie Alina, a dopiero później zaśmieciła skórę mrocznym i chaotycznym bełkotem, pełnym smutku i wisielczego humoru…

 

Pamiętam jak Alina pochyliła się w moją stronę, a złota nitka z krzyżykiem, przypominającym koniczynę, zwiesiła się z jej chudziutkiej szyi i jak w Puszkinowskim wierszu, gdzie „złoty łańcuch spoczął na dębie tym”, spoczęła prosto na moim żylastym dąbku. A ja leżałem na plecach, jakbym dryfował, i przysłuchiwałem się całym ciałem pieszczocie, którą obdarowywały mnie miękkie usta Aliny.

Słuchałem, jak krople, jedna za drugą, stukają o blaszany parapet. Dotykałem zaschłych jeszcze zeszłej nocy plam ze spermy na prześcieradle. Róg poszewki, którym Alina wycierała mokre ode mnie brzuch i biodra, był szorstki niczym świńskie ucho…

– Może wyłączysz w końcu światło – poprosiła – razi…

Przykryła nawet twarz dłonią, chociaż żyrandol w pokoju był przygaszony. Z trzech małych czterdziestowatowych żarówek dwie były przepalone. Działała tylko jedna, dająca nawet nie tyle światło, co słabą, pomarańczową poświatę, mgiełkę ceglastego koloru. Dawno już miałem kupić nowe żarówki, ale ciągle o tym zapominałem.

– Chcę cię widzieć – odpowiedziałem z zachwytem – każdą sekundę widzieć, obejrzeć dokładnie!

Alina popatrzyła na mnie z litościwym zdziwieniem:

– Z czego się tak cieszysz głuptasie?

– Z ciebie się cieszę – odpowiedziałem błogo. – Kocham cię.

– Głupio jest mnie kochać – zaśmiała się szeptem.

– Dlaczego?

– Dlatego, że jestem ścierwem.

Zapragnąłem wyglądać w jej oczach dojrzale i mądrze, więc powiedziałem:

– Był kiedyś taki film radziecki, „Samolot w płomieniach”, o pilotach samolotów pasażerskich.

– Tak, pamiętam. I co?

– Żona jednego z nich zachowywała się jak ścierwo, ale przy nowym mężu całkiem spokorniała

– Ach, no tak – Alina uśmiechnęła się pobłażliwie, a jej śliczna brew wygięła się w ostry łuk: – Obawiam się, że nie wiesz co oznacza ścierwo.

– Nie no, jak to nie wiem… – zamyśliłem się na chwilę szukając odpowiednich słów. – Kapryśna, wredna, nieodpowiedzialna…

Alina na każde z nich kręciła głową, a potem powiedziała:

– Pierwsze znaczenie semantyczne słowa „ścierwo”, to trup zwierzęcia, bydła. Jak pisze Dal w swoim klasycznym słowniku: „Dziś krowa, nazajutrz ścierwo”. Myślisz, że jestem niezrównoważona, niedobra, podła? Wcale nie, jestem po prostu padłym stworzeniem – wypowiedziała smakując słowa. – Truchło i padlina. Krowia nieboszczka.

Przesunąłem palcami po jej chudym brzuchu, po żebrach i biodrach, zamalowanych wymyślną martwotą.

– Nie jesteś żadną krową – powiedziałem cierpliwie i delikatnie. – Jesteś przepiękną królewną.

– Tylko odrobinę martwą… – Zwiesiła rękę z łóżka sięgając po paczkę papierosów i zapalniczkę. – A co należy zrobić z martwą królewną?

– Ożywić ją pocałunkiem – podniosłem się na łokciu i nachyliłem w jej stronę.

Alina leniwym ruchem ręki przewróciła mnie z powrotem. Wstała z kanapy. Otulona kołdrą podreptała w stronę balkonu. Zazgrzytała kołem zapalniczki, która wydała z siebie jakiś płaczliwy wróbli szczebiot.

– Martwą królewnę należy pochować… Może chociaż ty to zrobisz? Nie po to właśnie wyciągnęłam cię z Rybnińska?

Od otwartych balkonowych drzwi ciągnęło papierosowym dymem i grobowym (strasznie, niestety, scenicznym) chłodem…

 

*****

 

Alina leżała z podciągniętą pod brodę kołdrą. Wsunęła ją sobie dodatkowo pod boki, być może po to, żeby jeszcze bardziej przypominała całun…

– Chowasz się? – spytałem. – Dlaczego?

– A czemu się na mnie gapisz?

– Chcę cię widzieć całą…

– Wowa – powiedziała, uśmiechając się – w amerykańskich filmach, policjanci zabezpieczający miejsce zbrodni mówią do gapiów: „Proszę się rozejść, nie ma na co patrzeć!”. Tak samo jest ze mną.

– No, ale tatuaży nie robi się właśnie po to, żeby inny mogli je oglądać?

– Oczywiście, że nie. Był taki film, może widziałeś, „Memento”. Główny bohater cierpiał na zaburzenia pamięci, bez tatuaży by nie dał rady, były dla niego jak kluczowe notatki.

– Oglądałem, super film! – Ucieszyłem się. – Ciekawe w takim razie, czego ty się boisz zapomnieć? Na przykład, co oznaczają słowa „piasek zasypał śnieg”? O ile dobrze pamiętam, są tutaj… – chwyciłem ją za opatuloną kostkę.

– Jakby ci to wyjaśnić… – zamyśliła się. – To wzór na antytezę czasu, albo… Odrzucenie przyczynowości, to blasfemia…

Alina mnie nie oszczędzała i często używała słów, których sensu nie rozumiałem.

– Co to przyczynowość? – Wolałem od razu dopytać, żeby nie wydłużać listy niejasności.

– Układ uporządkowanych przyczyn sprawczych. W teologii jest jednym z dowodów na istnienie Boga. Na świecie nie ma niczego, co nie posiada swojej przyczyny. Każdy fundament jest jednocześnie zadaszeniem, czyli następstwem wcześniejszej przyczyny, i tak aż do alfy, makroprzyczyny, czyli do samego Boga. Paradoks jaja i kury kwestionuje przyczynowość czasu: co było pierwsze? Nie odrzuca przy tym samej koncepcji czasu i nadchodzącego jego końca, który nastąpi wskutek aktu woli Najwyższego. Ale w rzeczywistości czasu dawno już nie ma, i dlatego „piasek zasypał śnieg”. Nie rozumiesz? – wypowiedziała z litościwym ubolewaniem. – No dobra… Samo znaczenie tego zdania rozumiesz?

– Oczywiście, że tak.

– To powiedz mi w takim razie – piasek leży na śniegu, czy śnieg na piasku?

– Piasek na śniegu – odpowiedziałem bez wątpliwości

– A dlaczego tak uważasz?

– No, nie wiem… Idzie przykładowo dozorca i posypuje śnieg piaskiem, żeby ludzie się nie ślizgali.

– Tak, ale dodałeś kontekst. A teraz odrzuć go i wyobraź sobie tę konstrukcję jakby w próżni. Nie śpiesz się, pomyśl, powiedz to sobie kilka razy w głowie…

Alina uśmiechnęła się i zagwizdała coś znajomego. Przypomniałem sobie co. To była piosenka z sowieckiej komedii o wędrownych komediantach z huzarskich czasów. Dziewczyna w patetycznym czepcu ciągnęła płaczliwym, słabym głosikiem pieśń o poległych bohaterach wojny w 1812 roku: „Twoje kręcone włosy, twoje baczki zasypał śnieg”. Tu więc śnieg z całą pewnością leżał na martwych lokach, które w próżni niewiele różniły się od piasku…

Po mojej zdezorientowanej minie Alina domyśliła się, że coś mi chyba świta:

– Co jest na wierzchu? Piasek czy śnieg?

– Nie wiem. Z tego zdania nie wynika.

– Dokładnie. Dlatego, że w danym modelu gramatycznym zakłócona jest przyczynowość, zniekształcony jest Bóg i czas. To znaczy, że możesz ile tylko chcesz utwierdzać się w przekonaniu, że dozorca posypuje śliski chodnik, a piasek jest na wierzchu. Ale to będzie tylko twoja wyimaginowana rzeczywistość. Przy zakłóconej przyczynowości czas nie funkcjonuje, po prostu go nie ma. Czy piasek zasypał, zasypuje, czy zasypie śnieg. Wychodząc z tego twierdzenia, nasza planeta, czy też wszechświat może liczyć sobie zarówno miliardy lat, jak i mikrosekundy, które już przeminęły. Posługujemy się fikcyjną chronologią, a rzeczywisty czas, jeśli kiedykolwiek istniał, zakończył się dawno temu, po prostu nie chcemy tego przed sobą przyznać.

– Dlaczego nie chcemy?

– Tak skonstruowany jest ludzki mózg. Potrzebuje koncepcji linearnej, przyczyny i skutku, żeby stworzyć na swoje potrzeby symulakrum czasu pozornego, iluzję przeszłości, teraźniejszości i przeszłości. Istnieje tylko niejakie „teraz”, które obecne jest wszędzie… Słyszałeś o takim filozofie jak Schopenhauer?

– Oczywiście – opowiedziałem dumnie. – I o nim, i o Sørenie Kierkegaardzie. Istota świata pozbawiona jest racjonalnego początku – wyrecytowałem wyuczone na pamięć, podkreślone w książce zdanie.

– To dobrze, cieszę się… Ten właśnie Schopenhauer w swojej książce „Świat jako wola i przedstawienie”…

–…jest areną niekończących się lęków i cierpień! – o mało co nie wykrzyczałem, przeklinając się w głębi duszy za to, że porzuciłem czytanie podręcznika do filozofii, przez co nie byłem przygotowany do takiej dyskusji.

Alina wybuchnęła śmiechem, a ja poczułem, że się czerwienię. Powiedziała:

– Ponadto, Schopenhauer był zdania, że wola przejawia się tylko w teraźniejszości, a kategorie przeszłości i przyszłości istnieją tylko na potrzeby funkcjonowania świadomości, która opiera się na zasadzie racjonalności. W takim przypadku czas w znaczeniu subiektywnym pojawia się dopiero wraz z tym, kto go doświadcza, dzieli na części i decyduje: tutaj jest dla mnie teraźniejszość, tu – przeszłość, a tam – przyszłość. Mówiąc prościej, potrzebny jest obserwator, imitujący „Ja”… – Alina z gracją obnażyła ramię, tak, żebym jeszcze raz zobaczył napis „Schrödingers cat”, a pod nim pudełko i kłębek z kotów – żywego i kościanego.

Uśmiechnęła się na widok nieco upiornego kociego yin-yang i delikatnie poskrobała tatuaż długim, szkarłatnym paznokietkiem:

– Słyszałeś też, mam nadzieję, o kocie Schrödingera?

– Nie… – westchnąłem ze skruchą.

– Cóż, w szkole raczej o tym nie mówią. Ale w batalionie budowlanym by mogli… – widząc jej minę zrozumiałem, że żartuje. – Mamy pojemnik, w którym umieszczone są razem pierwiastek promieniotwórczy, licznik Geigera, zbiornik z toksyną i kot. Jeżeli dojdzie do rozpadu pierwiastka, licznik włączy mechanizm uwalniający truciznę, która zabije kota…

– Serio? – szczerze się zdziwiłem. – Naprawdę coś takiego zrobili?

Alina aż parsknęła na taką naiwność:

– Oczywiście, że nie! To tylko model teoretyczny. Według mechaniki kwantowej, pierwiastek powinien znajdować się równocześnie w stanie rozpadu i przed nim. Ale dopóki nie zajrzymy do pojemnika, nie dowiemy się, czy jądro atomu rozpadło się i czy nasz kot żyje. Do momentu dokonania obserwacji pierwiastek będzie znajdować się równocześnie w każdym z możliwych stanów, a kot jednocześnie będzie żywy i martwy. Załapałeś?

– Załóżmy… – skłamałem.

– Rzecz w tym, że my w niczym nie różnimy się od tego kota. Znajdujemy się tylko w innym, kosmicznych rozmiarów pudełku, jakby jednocześnie żywi i martwi. Końcowy rezultat naszej egzystencjalnej oscylacji zależy bezpośrednio od obserwatora najwyższego, który znajduje się poza. Wygląda na to, że taką inspekcją naszego pudełka jest właśnie Sąd Ostateczny. Ale piasek zasypał śnieg, więc obserwator już dawno zajrzał do naszego pojemnika. A jeżeli nie zajrzał, a czas dobiegł końca, to czy nie umarł ten nasz obserwator? Tak właśnie podejrzewał Friedrich Nietzsche, kiedy ogłosił wieść o śmierci Boga.

– Fajnie – powiedziałem. – To znaczy, bardzo to interesujące. Czyli ty, jak bohater „Memento” zapisałaś to na sobie, żeby nie zapomnieć?

– Tylko widzisz, ja nie mam zaburzeń pamięci. W społecznościach archaicznych tatuaże czy blizny robiono na ciele w momencie jakiejś inicjacji, podczas obrzędu przejścia. A każdy z obrzędów, o jakim byśmy nie mówili, jest w głębi swojej istoty ceremonią pogrzebową. Zauważyłeś, że ślub ma wiele wspólnego z pogrzebem? Stół zastawiony jedzeniem, galowe ubrania. W panu młodym umiera kawaler. Panna oddaje życie żonie… Zobacz – powiodła ręką – ile razy już umierałam, ciężko zliczyć. Pełen cmentarz…

– Ale to nie to samo! – powiedziałem z ulgą. – To nie naprawdę!

– W każdym takim „pogrzebowym” obrzędzie jego uczestnik jakby przechodzi z jednego stanu śmierci w drugi, jak w zamkniętym kręgu. Pitagorejczycy, potem neoplatończycy i tak aż do samego Nietzschego twierdzili, że całe to nasze niebycie, które z całych sił staramy się nacechować przejawami bycia, ma charakter cykliczny. Cała ludzkość skazana jest na zapętlenie, włączając i nas, leżących na tej wysłużonej kanapie. Spotykaliśmy się już w tym pokoju, wieczność temu, i spotkamy znowu, pobzykamy się, pogadamy, poproszę cię, żebyś przyniósł mi wody. Tylko przegotowanej, a nie kranówki!… Przyniesiesz? I zgaś od razu ten cholerny żyrandol – powiedziała surowo – nie mogę już wytrzymać!

Posłusznie wstałem i przesunąłem palcem pstryczek. Pokój, a razem z nim całe mieszkanie pogrążyło się w ciemności.

Z kuchni sączyła się niebieskawa, nierzeczywista poświata. Roztaczała ją zza okna latarnia, bujająca się jak model UFO na długim, przypominającym lianę przewodzie elektrycznym. Żarówkę miała zwyczajną, ale talerz lampy nadawał światłu kolor chemicznego błękitu, wyostrzając swoim elektrycznym chłodem kontury omszałego księżyca i przypominających kłęby przemysłowego dymu chmur. Skrząc się mokro sypał śnieg…

– Pewnie pamiętasz, jak Trinity mówi Neo, że deja vu to błąd w systemie, pojawiający się w momencie zmiany w oprogramowaniu… – usłyszałem z pokoju głos Aliny. – I to rzeczywiście błąd, z tym, że w pamięci, której głównym zadaniem jest nie zapamiętywać, ale zapominać. A jeżeli już zapamiętywać, to bardzo wybiórczo…

Stanąłem tuż przy oknie i oparłem nogi o ciepłe, chropowate żebra kaloryfera, z których odchodziła farba. To szorstkie ciepło, widok chmur i omszałego księżyca okrytego popielatą mgiełką wydały mi się nienaturalnie znajome. Co prawda, niejednokrotnie stawałem przy parapecie, żeby obserwować niebieskawe cienie na nocnym podwórku i płatki śniegu. Ale czy było to wczoraj, czy nieskończoność temu – nie ma żadnej różnicy…

– Dlatego właśnie zrobiłaś sobie białego królika?

– Nie – odpowiedziała Alina po chwili milczenia. – Z głupoty. Jak skończyłam piętnaście lat chciałam coś odjebać. A teraz nie wiem co z nim zrobić.

Opłukałem filiżankę, nalałem wody z zimnego czajnika i wróciłem do pokoju.

– Słyszałeś o „Objawieniu Świętego Jana”? – spytała Alina. – Nazywają je też „Apokalipsą”.

– Słyszałem, ale nie czytałem.

– A powinieneś. To absolutny hit Nowego Testamentu. Jeden z najbardziej wyświechtanych cytatów pochodzi z trzeciego rozdziału: „Aniołowi Kościoła w Sardes napisz: To mówi Ten, co ma Siedem Duchów Boga i siedem gwiazd: znam twoje czyny; masz imię, które mówi, że żyjesz, ale jesteś umarły…” O czym jest ten fragment? Poza tym, że martwi nie mają imion? Możesz prosto, w dwóch słowach…

Próbowałem coś wymyślić, ale w końcu się poddałem:

– To trudna alegoria.

– Tu nie ma żadnej alegorii. Odpowiedź jest na wierzchu. No? – poczekała chwilę. – Rzecz tkwi w złudzeniu. Powiedz, z ręką na sercu: jesteś żywy? – upiła odrobinę wody i postawiła filiżankę na podłogę.

– No tak, pewnie, że jestem…

– A Jan Ewangelista uważa, że sądzić tak może tylko człowiek wyjątkowo zarozumiały i głupi. „Masz imię, które mówi, że żyjesz” – mówi, ale naprawdę jesteś zwykły sucker, a po naszemu – frajer.

Przysiadłem obok niej i wsunąłem rękę pod kołdrę. Moja dłoń, jak pająk wspięła się po jej udzie i usadowiła na wzgórku łonowym:

– Jeżeli się nie mylę, tę mądrość masz zapisaną tutaj?

Alina strzepnęła moją rękę.

– Tam jest napisane dokładnie: „There’s a sucker die every minute” – każdej minuty umiera frajer. To są przeinaczone słowa Phineasa Taylora Barnuma. W oryginale było, że każdej minuty frajer się rodzi…

– A Barnum to kto? – spytałem przepraszającym tonem.

Alina w żaden sposób nie okazywała zniechęcenia moją dziewiczą erudycją. Najwyraźniej podobało jej się nawet to objaśnianie, nauczanie.

– Amerykanin, który jest ojcem współczesnego show-biznesu. W połowie dziewiętnastego wieku stał się sławny dzięki swojemu wędrownemu cyrkowi, który nazywał „Najwspanialszym show świata”. Myrtle Corbin, czteronoga kobieta, którą mam na łopatce była jedną z jego gwiazd. Dziewczyna była chlubą cyrku do dziewiętnastego roku życia, a potem wyszła za mąż za lekarza i miała z nim pięcioro dzieci. Pochwy, swoją drogą, miała dwie, więc rodziła losowo raz z jednej, raz z drugiej. Mam więc taką Myrtle, – westchnęła Alina – kolejną graficzną pomyłkę młodości. Funkcjonuje obecnie na równych prawach z białym królikiem i autopsyjnym szwem na brzuchu. Zmyć się ich przecież nie da…

Położyłem się obok Aliny i spróbowałem wywalczyć sobie kawałek „całunu”.

– A tak w ogóle, wracając do naszego Jana Ewangelisty – Alina niechętnie podzieliła się kołdrą – jedyne co człowiek jest w stanie o sobie powiedzieć z całkowitą pewnością to: „Jestem martwy!”.

– Ale to będzie zwykła figura retoryczna – powiedziałem z nieoczekiwanym dla siebie samego żalem. – Przecież prawdziwie martwi z nikim nie rozmawiają…

– No nie gadaj! – Z głosu Aliny sączył się jad sarkazmu. Odsunęła się trochę ode mnie, oczy zalśniły jej mrocznie. – Niezła ze mnie idiotka, nie?! Plotę tu Bóg wie o czym, a najważniejszego nie wzięłam pod uwagę. Ale ty się zaczaiłeś i złapałeś mnie na tym – zupełnie jak sprytny wilk zająca!

– A ty co?! – zreflektowałem się dotknięty. – Przecież rozumiem, że mówiłaś nie w sensie dosłownym. Życie ludzkie jest krótkie i na tle wieczności wszyscy jesteśmy w bliższej perspektywie trupami.

– Nie no, poczekaj – Alina usiadła i narzuciła sobie kołdrę na ramiona. – Często widywałeś martwych ludzi, tak? Nie cmentarze, groby, tylko właśnie zmarłych?

– Nie bardzo – odpowiedziałem i pomyślałem, że moje skromne „nie bardzo” i tak jest mocno naciągane. Na dobrą sprawę, widziałem w sumie dwa razy: starszą panią Nastię z Biełgorodu i świętej pamięci krewną dowódcy jednostki, pułkownika Żarkowa, dla której wykuwałem w zmarzniętej ziemi grób.

– No, to ilu? – drążyła Alina.

– Jeżeli mam być szczery, to tylko dwóch. A dokładniej dwie – to były kobiety…

– Nie za wielu, szczerze mówiąc – podsumowała Alina. – A nie wydaje ci się, Wowa, – kontynuowała kąśliwie – że twoje doświadczenie w zakresie obcowania z umarłymi nie jest wystarczające, żeby wyciągać na ich temat jakiekolwiek wnioski? Być może, ta nieboszczka, jakby to powiedzieć, po prostu nie chciała z tobą rozmawiać. Wziąłeś to pod uwagę?

– Ironizujesz teraz?

– Dlaczego ironizuję? Jestem absolutnie poważna. No pomyśl – a ja to co? Sama jestem martwa, ale jakoś rozmawiam z tobą, pieprzę się trzecią noc…

– Uhm, dobra… – spróbowałem ją objąć.

– Nie, nie dobra! – walnęła mnie pięścią w brzuch. Uderzyła po babsku, ale i tak odczułem cios. Pomyślałem już, że Alina się złości, ale niespodziewanie uśmiechnęła się. Powiedziała przyjaźnie:

– Kiedy byłam mała, mieszkaliśmy w piątkę w jednym mieszkaniu: mama, tata, dziadkowie ze strony mamy i prababcia. Mój tata jest oficerem wojsk rakietowych, w osiemdziesiątym siódmym przeprowadziliśmy się z Samarkandy, gdzie wcześniej służył. Zatrzymaliśmy się u rodziców mamy w Zagorsku, bo w Moskwie nie tak łatwo było dostać mieszkanie. Spałam na jednym łóżku z prababcią, bo miejsca do spania były tylko trzy – my w sypialni, a mama z tatą i dziadkowie w dużym pokoju. W takim ścisku mieszkaliśmy. Wszyscy czekaliśmy, kiedy przydzielą tacie obiecane lokum. Już wtedy prababcia było ciężko chora, coś naczyniowego. Pamiętam jeden straszny moment. Całą rodziną oglądaliśmy telewizor, jakiś zabawny skecz z Petrosjanem. Nagle babci noga zalała się krwią, było jej bardzo dużo. Siedziałam na podłodze koło niej i pierwsza to zauważyłam, ale przez głupotę pomyślałam, że to woda. Prababcia nawet nie zwróciła uwagi, nie bolało jej. Krew mieszała się z kabaretem…

To był pierwszy raz, kiedy opowiadała mi coś o swojej rodzinie, o dzieciństwie. Ostrożnie wziąłem Alinę za rękę, żeby pokazać, jak bardzo cenię jej niespodziewaną otwartość, jak wdzięczny jestem za zaufanie.

– Pewnego razu, poszłyśmy jak zawsze spać. Obudziłam się w nocy. Nie czułam strachu, tylko niepokój i samotność. I bardzo zziębłam. Zdawało mi się, że prababcia też nie śpi, więc poprosiłam: „Babusiu, opowiedz mi bajkę”. Czekałam, jak zawsze, na jedną z tych dziecięcych opowieści: o zajączku i lisku, o Babie Jadze czy o Czerwonym Kapturku. Prababcia najpierw długo milczała, a ja pomyślałam, że śpi. Ale nagle zaczęła opowiadać. Takie bajki, jakich wcześniej nie słyszałam… O tym, jak na wyspę dostała się Mora pod postacią staruchy i zabiła wszystkich jej mieszkańców. Oszukała naiwnego przewoźnika, a ten przeprawił ją łodzią do wsi. O miasteczku, którego mieszkańcy od dawna nie żyją, ale co roku, w noc Bożego Narodzenia, podporządkowani bożej woli schodzą się na modlitwę do opuszczonej cerkwi, gdzie oświetlony blaskiem świec gnijący trup w stroju duchownego odprawia dla nich nabożeństwo zza niszczejącego ołtarza. Pewien student zabłądził i przypadkowo znalazł się przed cerkwią. Szukając ogrzania wemknął się do środka i trafił prosto na mszę umarłych. I byłby to jego koniec, ale miał przy sobie tobołek z owsem, który w panice rozsypał. I trupi kapłan, i nieboszczycy mieszkańcy rzucili się rachować ziarna, a student, korzystając z tego, uciekł… O dziewczynie z młyna, która zaszła w ciążę z młynarzem-panem i żeby uniknąć hańby udusiła swoje niemowlę, po czym wrzuciła za groblę do wody. Od tego czasu ludzie zaczęli słyszeć nocami przeraźliwy, żałosny płacz. Dzieciobójczyni nie mogła wytrzymać ciągłego jęku, podeszła do grobli i wykrzyczała: „Zamknij się w końcu, bękarcie!”. Dziecięcy głos zawył w odpowiedzi: „Matka dała mi imię! Me imię – Bękart!”.

– Niezłe bajki! – powiedziałem tylko.

– A rano okazało się, że prababcia umarła. I jak mówili lekarze, jej serce przestało bić tuż po północy. Do rana przeleżałam z jej ciałem. Jak sam rozumiesz, można by powiedzieć, że to wszystko mi się przyśniło, tylko, że miałam dopiero pięć lat. Do tego moja prababcia za życia nie pasjonowała się przerażającymi historiami, trącającymi norweskim folklorem.

Zrobiło mi się przykro. Nie z powodu samej historii, ale od tego jak płynnie opowiedziała ją Alina. Zrozumiałem, że o prababci słyszał już wcześniej i Nikita. Do tego zawzięcie skrywała przed nim swoją „martwość”.

– Co tak posmutniałeś? – łagodnie zapytała Alina. – Nie wierzysz mi?

– Nie mam nic przeciwko byciu martwym – spróbowałem się uśmiechnąć. – Możesz uznać mnie już za zwerbowanego.

– Tak to nie działa, koleżko! – Alina skokiem wgramoliła się na mnie i spojrzała z góry. – To by było za proste! – Pokręciła się trochę, ocierając o mnie. – Istnieje taki dość popularny motyw, z którym musiałeś się zetknąć, kiedy bohater nie rozumie, że umarł. Zupełnie jak u Swedenborga. – I nie licząc na moją mizerną wiedzę, wyjaśniła od razu: – Chrześcijański mistyk i wizjoner, żył w osiemnastym wieku. No więc sądził on, że zmarły na początku nie zdaje sobie sprawy z przejścia w nowy stan. Jeszcze długi czas otaczają go klisze z poprzedniego świata, nawyki i rutyny, więzi i zwyczaje. Widziałeś „Szósty zmysł”? Bruce Willis gra w nim psychologa dziecięcego, który nie rozumie, że umarł, i roztacza natarczywą opiekę nad autystycznym chłopcem… Dobra Wowka, starczy gadania! – Westchnęła i przygryzła wargę od przeszywającego jej ciało spazmu. Zawsze tak robiła, kiedy się w nią wbijałem.

Potem Alina jęczała, wzdychała, pomrukiwała, wplatając co jakiś czas nieśmiałe, pełne zmieszania „ach!”, jakby było jej wstyd za swoje głośne, miłosne lamentacje. A one zaklinały mnie o wiele skuteczniej, niż wyznania o martwej staruszce, rozmawiającej z prawnuczką w języku ludowych wierzeń o życiu po śmierci.

 

* Cytaty z Apokalipsy Świętego Jana w tłumaczeniu ojca Augustyna Jankowskiego
Fot. By Mollyglott – Own work, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=76145884
© Copyright for the Polish translation by Piotr Braszak
Tłumaczenie powstało w ramach warsztatów Rozstaje 2020. Warsztaty dofinansowane ze środków Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia.

Wybierz wersję:

Земля (фрагмент)

В

В ту ночь я не выключал свет и разглядел Алину. Хоть и наспех, но пролистал тот жутковатый комикс, в который она, повинуясь какой-то бесноватой, болезненной прихоти, превратила своё тело.

От паха через весь живот тянулся прозекторский шов – искусная, реалистично выполненная татуировка, имитирующая грубоватые, размашистые стежки анатома. Вдоль позвоночника была набита швейная молния, которая вроде бы разошлась посредине, а под ней открывалась багровая, с белыми прожилками мышца. Правую лопатку заняла с фотографической тщательностью выколотая четырёхногая женщина в одежде викторианского стиля и подпись “Barnum’s Greatest Show On Earth”. На левой груди, чуть пониже бледного, маленького соска, щербато скалился лупоглазый зелёный червячок из мультфильма Бёртона “Труп невесты”. Под мышкой татуировка изображала оторванный лоскут плоти, открывающий, впрочем, не мясо и оголённые рёбра, а фрагмент кирпичной стены с лихим граффити: “Андре Жид – пидор!”. На бритом лобке красовалась затейливая шляпа-цилиндр, обрамлённая шипастыми виньетками, а над ней: “There’s a sucker die every minute”. Мне не хватило знания английского, чтобы перевести фразу, хотя слово “сакер” сразу охладило охоту к поцелуям ниже цилиндра. На внутренней поверхности правого бедра покосился могильный камень с выбитыми буквами “R.A.R.” и славянская вязь: “Прохожій, обща всемъ живущимъ часть моя: Что ты, и я то былъ; ты будешь то, что я”. Левое бедро украшала круглая на треноге реторта с гомункулом – сделанная в манере средневековой гравюры, но будто бы намалёванная синей шариковой ручкой. С внешней стороны ляжки крутил колесо витрувианский франкенштейн да Винчи. Над копчиком “болталась” бирка-петелька со значками: утюжок, стиралка, корытце, тщательно перечёркнутые, показывающие невозможность любого ухода за вещью. У основания шеи скалились схематически выполненные чёрные ножницы и шёл пунктир линии отреза. Левое запястье с косо торчащей безопасной бритвой кровоточило иллюзией вскрытой вены. На правой лодыжке была строчка школьной прописью “песок засыпал снег”. Чуть повыше змеился мелкий курсив: “Ты носишь имя, будто ты жив, но ты лох”. На голени расположилась стилизованная под советскую награду медаль с изображением лобастого старика с щёточкой коротких усов и девизом “За аутентичный Dasein!”. На правой ягодице находился мастерски выполненный тумблер старотипного образца с надписью “FUCK” и два режима – “on-off”; ключ тумблера был в положении “off”.

Алина и вправду оказалась ходячим (лежачим, сидячим) каталогом татуировок всех мастей. На правом плече, худеньком и костистом, щерилась кошачья морда с вытекшим глазом. На другом плече, заключённые в условный ящик, сплелись в клубок инь-ян чёрный кот и кошачий скелет; коробку венчало: “Schrödingers cat”. Сгиб локтя обвивала полоска сероватого бинта, протёкшего бурой кровью.

Прочие татуировки беспорядочно местились по всему телу: штрихкод, маленькая лиловая свастика, вереница спешащих муравьёв, сыплющиеся семечки подсолнуха. Особо тронул меня белый кролик – опознавательный знак на лопатке тусовщицы из фильма “Матрица”. Я подумал, что Алина когда-то набила его первым, а уж потом замусорила кожные покровы мрачным и беспорядочным вздором, полным тоски и висельного юморка…

 

Помню, Алина склонилась надо мной, и золотая нитка с крестом, похожим на цветик клевера, свесилась с её худенькой шеи – пушкинская цитата о золотой цепи “на дубе том” – на жилистом моём дубке. А я лежал на спине, будто плыл, прислушивался всем телом к ласке, которую мне дарил нежный Алинин рот.

Слушал, как капли, одна за другой, клюют жестяной карниз. Трогал закрахмаленные ещё с прошлой ночи кляксы спермы на простыне. Жёстким, точно свиное ухо, был и угол пододеяльника, которым Алина вытирала заляпанные мной живот и бёдра…

– Может, выключишь наконец свет, – попросила. – По глазам же бьёт… – она даже прикрыла лицо ладошкой, хотя люстра в комнате была тусклой. Из трёх сорокаваттных миньонов два перегорели, работал один, дающий даже не свет, а слабосильную, оранжевую дымку, кирпичного цвета взвесь. Я давно собирался купить новые лампочки, но всё забывал заглянуть в хозяйственный магазин.

– Хочу видеть тебя, – восторженно ответил я. – Каждую секунду видеть, рассматривать!

Алина поглядела с жалостливым недоумением:

– Чему ты так радуешься, дурачок?

– Тебе радуюсь, – я блаженно ответил. – Я люблю тебя.

Она шёпотом засмеялась:

– Меня глупо любить.

– Почему?

– Потому что я стерва.

Так хотелось выглядеть в её глазах взрослым, рассудительным:

– Был фильм советский, назывался “Экипаж”, про гражданских лётчиков.

– Помню. И что?

– Там жена одного из пилотов вела себя со своим мужем очень стервозно, а вот с новым оказалась покладистой.

– Ах, вот оно что, – Алина снисходительно улыбнулась. Красивая бровь выгнулась тугой скобочкой: – Боюсь, ты не знаешь, что такое стерва.

– Ну как же не знаю… – я чуть задумался, подбирая слова. – Капризная, злая, ненадёжная…

Алина всякий раз качала головой. Потом сказала:

– “Стерва” в первичном семантическом значении – это труп животного, скота. Как там в словаре у Даля: “Ныне корова, завтра стерва”. Ты думаешь, я взбалмошная, недобрая, подлая? Вовсе нет, я просто околевшая тварь, – произнесла смакуя. – Дохлятина и падаль. Коровья покойница.

Я провёл по её худенькому животу, по рёбрам, бёдрам, изрисованным вычурной мертвечиной.

– Ну какая же ты корова, – произнёс я с терпеливой нежностью. – Ты прекрасная царевна.

– Только немного мёртвая… – Она свесила руку с кровати, на полу лежали пачка сигарет и зажигалка. – И что нужно сделать с мёртвой царевной?

– Оживить поцелуем, – я приподнялся на локтях, потянулся к ней.

Алина ленивым движением руки опрокинула меня обратно. Встала с дивана. Закутанная в одеяло, прошлёпала к балкону. Почиркала зажигалкой, издавшей какой-то жалобный воробьиный щебет.

– Мёртвую царевну следует похоронить… Может, хоть ты это сделаешь? Разве не за этим я вытащила тебя из Рыбнинска?

Из открытой балконной двери тянуло табачным дымом и замогильным (увы, постановочным) холодом…

*****

Алина лежала, подтянув до подбородка одеяло – ещё дополнительно подоткнула его с боков, возможно, для того, чтобы было похоже на саван…

– Прячешься? – спросил я. – Почему?

– А зачем ты на меня пялишься?

– Хочу всё видеть…

– Володя, – сказала с усмешкой, – американские кинополицейские, когда оцепляют место преступления, говорят случайным зевакам: “Проходите, здесь не на что смотреть!” Так и со мной.

– Но разве татуировки делают не для того, чтоб другие их разглядывали?

– Конечно же нет. Был такой фильм, может, ты видел, назывался “Мементо”. Там персонаж страдал расстройством памяти, и татуировки для него были необходимостью, деловым органайзером.

– Смотрел! Прикольный фильм, – обрадовался я. – Вот мне поэтому и интересно: что боишься забыть ты? К примеру, что означают слова “песок засыпал снег”? Если не путаю, они здесь… – я взялся за её укутанную лодыжку.

– Как же тебе объяснить-то… – задумалась. – Это формула отрицания времени, что ли… Разрушение каузальности, богохульство…

Алина не щадила меня и часто использовала слова, смысла которых я не знал.

– Что такое каузальность? – я предпочёл сразу уточнить, чтобы не громоздить за спиной неясности.

– Причинная взаимообусловленность. В теологии она является одним из доказательств существования Бога. В мире нет ничего, что не имело бы своей причины. Каждый фундамент одновременно является и крышей, то есть следствием более ранней причины – и так до альфы, макропричины – то есть до самого Бога. Каузальность времени оспаривается в парадоксе про курицу и яйцо: что появилось раньше? Но однако же не отрицает самоё время и его грядущий конец, который осуществит Всевышний своим волевым актом. Но в реальности времени давно уже нет, и поэтому “песок засыпал снег”. Не понял? – проговорила с участливым сожалением. – Хорошо… Тебе смысл фразы понятен?

– Да, конечно.

– Тогда расскажи мне – песок лежит поверх снега или снег поверх песка?

– Песок сверху, – уверенно ответил я.

– А почему ты так подумал?

– Ну, не знаю… Вот идёт дворник и посыпает снег песочком, чтоб людям не было скользко.

– Хорошо, это ты сочинил контекст. А теперь откажись от него и представь конструкцию как бы в вакууме. Не торопись, подумай, проговори несколько раз про себя…

Алина улыбнулась, насвистела что-то очень знакомое. И я вспомнил. Была песенка из советской комедии про гусарскую старину, бродячих комедиантов. Девушка в трогательном чепце тянула жалобным, слабым голоском песню о павших героях войны двенадцатого года: “И ваши кудри, ваши ба́чки засыпал снег”. И вот тут снег был определённо поверх мёртвых кудрей, которые в вакууме мало чем отличались от песка…

По моему озадаченному лицу Алина догадалась, что я что-то нащупал:

– Что сверху? Песок или снег?

– Не знаю. Из этого предложения не понять.

– Правильно. Потому что в данной грамматической модели повреждена каузальность, повреждён Бог и время. То есть ты можешь сколько угодно утверждать, что дворник обрабатывает скользкую дорожку и песок сверху. Но это будет только твоя выдуманная реальность. В нарушенной каузальности время не работает, его там попросту нет. Песок засыпал ли, засыпает, засыплет снег. Исходя из этой формулы история нашей планеты, или вселенной, может насчитывать как миллиарды лет, так и микросекунды, которые уже позади. Мы пользуемся воображаемым летоисчислением, а настоящее время, если и было, закончилось давным-давно, просто мы не хотим себе в этом признаваться.

– Почему не хотим?

– Мозг человеческий так устроен. Ему необходимо линейное построение, причина и следствие, чтобы воспроизводить для себя кажимость времени, иллюзию прошлого, настоящего и будущего. Существует лишь некое “сейчас”, которое находится везде… Ты же слышал о таком философе Шопенгауэре?..

– Разумеется, – с достоинством сказал я. – И о нём, и о Сёрене Кьеркегоре. Сущность мира лишена рационального начала, – выдал заученную, подчёркнутую фразу.

– Хорошо, я рада… Этот самый Шопенгауэр в своей книге “Мир как воля и представление”…

– …Являет собой арену бесконечных ужасов и страданий!.. – чуть не выкрикнул я, в глубине души чертыхаясь, что забросил учебник философии и оказался не готов к умной беседе.

Алина засмеялась, а я почувствовал, что краснею. Потом она сказала:

– Кроме прочего, Шопенгауэр высказал мысль, что форма проявления Воли – только настоящее, а категории прошлого и будущего существуют лишь для функционирования сознания, подчинённого рациональному принципу. То есть время в субъективном смысле возникает, когда появляется тот, кто сознаёт его, разделяет на части и решает: вот здесь у меня настоящее, тут – прошлое, а там – будущее. Проще говоря, нужен наблюдатель, имитирующий “Я”… – Алина изящно обнажила плечо, так чтобы я заново увидел надпись “Schrödingers cat”, а под ней коробку и клубок из котов – живого и костяного.

Алина полюбовалась на жутковатый кошачий инь-ян и чуть поскребла татуировку длинным алым ноготком:

– Ты, надеюсь, слышал и про кота Шрёдингера?

Я сокрушённо вздохнул:

– Нет…

– Ну, в школе про это точно не расскажут. А вот в стройбате могли бы… – по выражению её лица я сообразил, что она шутит. – Имеется коробка, в которую помещены радиоактивная частица, счётчик Гейгера, капсула с ядом и кот. Если частица распадается, счётчик Гейгера включает механизм, взламывающий капсулу с ядом, который убьёт кота…

– Да? – я искренне удивился. – Такое правда сделали?

Алина фыркнула от моего простодушия:

– Нет, конечно! Это просто условная модель. Согласно квантовой механике, частица в любой момент должна пребывать одновременно в распавшемся и в нераспавшемся состоянии. Но пока мы не заглянем в коробку, мы не узнаем, распалась ли частица и жив ли наш кот. Без наблюдателя частица будет распавшейся и нераспавшейся, а кот одновременно живым и мёртвым. Суть уловил?

– Примерно… – соврал я.

– Но штука в том, что мы ничем не отличаемся от этого кота. Просто находимся в другой, планетарного масштаба коробке и вроде бы одновременно живы и мертвы. Конечный же итог нашего экзистенциального колебания напрямую зависит от верховного наблюдателя, который находится вне. Его ревизия нашей коробки, судя по всему, и есть Страшный суд. Но песок засыпал снег, а значит, наблюдатель давно уже заглянул к нам в коробочку. А если не заглянул, а время закончилось, то не умер ли он, наш наблюдатель? Это и заподозрил Фридрих Ницше, когда обнародовал весть о кончине Бога.

– Прикольно, – сказал я. – То есть очень интересно. И ты, значит, как герой из “Мементо”, записала это на себе, чтоб не забыть?

– У меня, видишь ли, нет нарушений памяти. В архаических обществах татуировка, шрам наносились на тело при какой-нибудь инициации, то есть обряде посвящения. А любой обряд, какой ни возьми, в глубинной своей сути – похоронный. Ты же обращал внимание, что свадьба очень похожа на похороны? Стол с едой, торжественная одежда. В женихе умирает холостяк. Невеста умирает в жену… Посмотри, – она провела рукой, – сколько раз я уже умирала – не сосчитать. Целое кладбище…

– Ну, это же не то! – с облегчением сказал я. – Не по-настоящему!

– С каждым таким “похоронным” обрядом посвящённый как бы перетекает из одного состояния смерти в другое – по замкнутому кругу. Неоплатоники и пифагорейцы, и так аж до самого Ницше, полагали, что всё наше небытие, которое мы изо всех сил стараемся наделить признаками бытия, устроено циклично. Человечество поголовно обречено на самоповтор, включая нас с тобой, лежащих на этом продавленном диване. Мы уже встречались в этой же комнате вечность тому назад и встретимся ещё раз, потрахаемся, поболтаем, я попрошу тебя принести мне воды. Только кипячёной, а не из-под крана!.. Принесёшь? И вырубишь заодно, – сказала требовательно, – эту невыносимую люстру!..

Я послушно встал, зацепил пальцем выключатель. Комната, и вместе с ней и вся квартира, погрузилась в темноту.

Синий потусторонний свет струился из кухни. Его источал фонарь за окном, болтающийся, как макет НЛО, на длинном, похожем на лиану электропроводе. Лампа в нём была обычной, но отражатель лучил химическую синеву, оттенявшую своим электрическим холодом заплесневелую луну, тучи, напоминающие клубы промышленного дыма. Мокрыми блёстками сыпал снег…

– Помнишь, Тринити говорит Нео, что дежавю – это сбой в матрице, когда меняют программы… – донёсся из комнаты голос Алины. – Это и правда сбой, но только в памяти, основная задача которой – не сохранять, а забывать. А если запоминать, то очень избирательно…

Я встал вплотную возле окна, чувствуя ногами тёплые, шероховатые, в облупившейся краске рёбра батареи. Может, от этого шершавого тепла, от вида облаков и гниловатой луны в пепельной дымке забрезжило выдуманное узнавание. Конечно, я не единожды стоял возле подоконника и наблюдал синие тени ночного двора, снежинки. И происходило это вчера или бесконечность назад – разницы не было…

– Ты белого кролика поэтому набила? – спросил я.

– Нет, – чуть помолчав, ответила Алина. – От дурости. Пятнадцать когда исполнилось, захотелось как-то изъебнуться. А теперь не знаю, что с ним делать. Этого кролика Никите в мастерскую не сбагрить…

Я ополоснул чашку, нацедил воды из остывшего чайника и вернулся в комнату.

– Ты ведь, пожалуй, слышал про “Откровение Святого Иоанна Богослова”? – спросила Алина. – Этот текст ещё называют “Апокалипсисом”.

– Слышал, но не читал.

– Зря. Безусловный хит Нового Завета. И одна из самых затасканных цитат относится к третьей главе: “И Ангелу Сардийской церкви напиши: так говорит Имеющий семь духов Божиих и семь звёзд: знаю твои дела; ты носишь имя, будто жив, но ты мёртв…” О чём фраза? Ну, кроме того что мёртвые безымянные? По-простому, в двух словах…

– Это сложная аллегория. – сказал я, чуть помучившись.

– Вообще никакой аллегории. Ответ на поверхности. Ну? – чуть подождала. – Речь идёт о заблуждении. Скажи, положа руку на сердце: ты жив? – она чуть отпила и поставила чашку на пол.

– Да, конечно…

– А Иоанн Богослов считает, что утверждать такое может только очень самонадеянный и неумный человек. “Ты думаешь, что ты жив”, – говорит он, но на самом деле ты обычный сакер, в переводе на русский – лох.

Я присел рядом, заполз рукой под одеяло. Моя кисть как паук вскарабкалась по бедру и примостилась на Алинином лобке:

– Эта мудрость, если не путаю, запечатлена здесь?

Алина смахнула мою руку.

– Конкретно там сказано: “There’s a sucker die every minute” – каждую минуту умирает лох. Но это переиначенная фраза Финеаса Тейлора Барнума. В оригинале было, что лох каждую минуту рождается…

– А кто такой Барнум? – спросил я извиняющимся тоном. Впрочем, Алина никак не показывала, что её коробит моя девственная эрудиция. Судя по всему, ей даже нравилось объяснять, наставлять.

– Американец, который придумал современный шоу-бизнес. В середине девятнадцатого века он прославился передвижным цирком уродов, который называл “Величайшее шоу в мире”. Четырёхногая женщина Мертл Корбин на моей лопатке была одной из его прим. Девушка поблистала до девятнадцати лет, а потом вышла замуж за врача и родила пятерых детей. Влагалищ у неё, кстати, было два, и рожала она от случая к случаю из разных. Такая вот Мертл, – Алина вздохнула. – Очередная графическая ошибка молодости. Сейчас пребывает на одних правах с белым кроликом и прозекторским швом на брюхе. И ведь не убрать уже…

Я прилёг рядом с Алиной и попытался отвоевать себе кусочек “савана”.

– В общем, возвращаясь к нашему Иоанну Богослову, – Алина неохотно поделилась одеялом, – единственное, что человек может сказать о себе с полной уверенностью: “Я – мёртв!”

– Но это будет просто фигурой речи, – сказал я с неожиданной для меня самого грустью. – Ведь настоящие мертвецы ни с кем уже не говорят…

– Ну надо же! – голос Алины сочился ядом сарказма. Она чуть отодвинулась от меня. Глаза сверкнули темнотой. – Вот я дурочка, прикинь?! Несла тут чёрт-те что, а главного-то не учла. А ты меня подловил и срезал – прям как Никита!..

– Что ты! – я спохватился, досадуя. – Я же понимаю, что ты говорила о высоком. Человеческая жизнь коротка, и с точки зрения вечности мы все трупы в ближайшей перспективе.

– Нет уж, подожди, – Алина присела, набросив одеяло на плечи. – Ты вот часто видел мёртвых людей? Не кладбища, надгробия, а именно мертвецов?

– Не очень, – ответил и подумал, что моё скромное “не очень” – изрядный перебор. По-хорошему, видел-то всего два раза: белгородскую бабу Тосю да покойную родственницу командира части полковника Жаркова, для которой я долбил могилу.

– Ну, скольких? – настаивала Алина.

– Если честно, только двоих. Точнее, двух – это женщины были…

– Негусто, прямо скажем, – подытожила Алина. – А тебе не кажется, Володя, – продолжила язвительно, – что твой опыт общения с мёртвыми недостаточен, чтобы делать о них какие-либо выводы? Может, та покойница, – Алина хмыкнула, – просто не захотела с тобой говорить? Не думаешь об этом?..

– Ты иронизируешь?

– С чего ты решил? Я предельно серьёзна. Вообрази, каково мне? Лично я вот мертва, но однако ж говорю с тобой, ебусь третью ночь…

– Ладно… – я попытался её обнять.

– Нет, не ладно!.. – и двинула меня кулаком в живот. Удар был хоть и девичий, но ощутимый.

Я уже подумал, что Алина рассердилась, но она неожиданно улыбнулась. Сказала дружелюбно:

– Когда я была маленькой, мы жили впятером в одной квартире: мама, папа, дед с бабкой по маминой линии и прабабушка. Папа у меня офицер ракетных войск, мы в восемьдесят седьмом году переехали из Самарканда, где он служил раньше. Остановились в Загорске у материных родителей, потому что в Москву так просто было не попасть. Ночевала я в одной кровати с прабабушкой, потому что спальных мест было всего три – мы в спальне, а папа с мамой и дед с бабкой в гостиной. Так тесно жили. Всё ждали, когда же папе выдадут обещанную квартиру. А прабабушка уже тогда сильно болела – что-то с сосудами. Помню жутковатый момент. Мы всей семьёй телик смотрели, что-то юмористическое с Петросяном. А у прабабушки нога вдруг потекла. Очень много крови. Я рядом на полу сидела и первая увидела, но из-за темноты подумала, что это вода. Прабабушка даже не заметила, ей не было больно. Такой вот кровавый получился Петросян…

Это был первый раз, когда она заговорила со мной о своей семье, о детстве. Я бережно взял Алину за руку, чтоб показать, как ценю её нежданную откровенность, как благодарен за доверие.

– Однажды мы, как обычно, пошли спать. Ночью я проснулась. Мне было не страшно, а тревожно и одиноко. И очень зябко. Показалось, что прабабушка тоже не спит, и я попросила: “Бабуля, расскажи сказку”. Я ждала, как всегда, что-то детское: про зайчика и лисичку, гусей-лебедей, Буратино. Прабабушка сперва долго молчала, и я подумала, что она спит. Но она вдруг заговорила. И таких сказок я раньше не слышала… Про то, как в деревню на острове пробралась старуха Чума и убила всех жителей. Обманула доверчивого лодочника, а тот переправил её в деревню. Про городок, чьи жители давно мертвы, но каждую рождественскую ночь, повинуясь божьей воле, идут на молитву в заброшенную церковь, и там при свечах гнилой скелет в одеянии священника ведёт для них службу перед обветшалым алтарём. Заблудившийся студент случайно сунулся в церковь, думая там отогреться, и попал прямо на службу к мертвецам. И был бы студенту конец, но у него оказался с собой узелок с овсом, который он в испуге рассыпал. И скелет-священник и мертвецы-жители бросились пересчитывать зёрна, а студент, пользуясь этим, сбежал… Про девушку с мельницы, что понесла от хозяина-мельника и, чтоб скрыть позор, задушила своего младенца и утопила в запруде. После люди стали слышать по ночам тоскливый, невыносимый плач. Детоубийца не выдержала постоянного воя, подошла к запруде и прокричала: “Когда ж ты заткнёшься, чёртов ублюдок!”, и детский голос провыл в ответ: “Мать дала мне имя! Я – Ублюдок!”

– Ничего себе сказочки!.. – только и сказал я.

– А утром выяснилось, что прабабушка умерла. И, судя по заключению врачей, сердце у неё остановилось сразу за полночь. Я до утра пролежала с её трупом. Как ты понимаешь, списать на то, что мне это всё приснилось, можно, да только лет мне было всего пять. И прабабушка моя при жизни не увлекалась жутью с привкусом норвежского фольклора.

Мне сделалось грустно. Но не от самой истории, а от того, как гладко пересказала её Алина. Я понял, что она уже рассказывала о прабабушке Никите. А до того яростно отстаивала перед ним свою “мёртвость”.

– Чего приуныл? – ласково спросила Алина. – Или не веришь мне?

– Да я не против быть мёртвым, – я попытался улыбнуться. – Считай, что ты меня уже завербовала.

– Так не пойдёт, дружок! – Алина прыжком взгромоздилась на меня, глянула сверху вниз: – Как-то ты легко сдался!.. – Она чуть поёрзала, пристраиваясь. – Есть такой довольно-таки расхожий сюжет, и ты наверняка с ним сталкивался, когда герой не понимает, что умер. Прям по Сведенборгу, – и не рассчитывая на мои мизерные познания, сразу пояснила: – Христианский мистик и визионер, жил в восемнадцатом веке. Так вот, он полагал, что умерший первое время не осознаёт своего нового состояния. Ещё долгое время его окружают прежние картины миры, рутина старых комбинаций, связей, привычек. Помнишь фильм “Шестое чувство”? Там Брюс Уиллис играет детского психолога, который не понимает, что умер, и настойчиво опекает мальчика-аутиста… Володя, ну хватит!.. – она судорожно вздохнула, закусила губу – она так всегда делала, когда я вторгался в неё.

Потом Алина хныкала, стонала, всхлипывала, перемежая это каким-то смеющимся, конфузливым “Ах!”, точно ей было неловко за свои шумные любовные причитания. А они завораживали меня куда больше, чем признания о мёртвой старухе, говорящей с правнучкой на загробном языке народного поверья.

 

Zobacz inne utwory autora->
Zobacz inne utwory w tym języku->