***
– Skąd fruniecie, ptaki? Jakim wichrem gnane?
– Przychodzimy z miasta, które jest już martwe.
Idziemy, kapelanie, z pokorą, nie trwogą.
Powiedzcie swoim: strzelać nie ma już do kogo.
Mieliśmy swoje miasto – z żelaza i cegły.
Dziś każdy ma walizkę, w walizce popioły
pod gradem kul zebrane, w bezsilnym ukłonie.
Dzisiaj sny pachną żarem – domem, który płonie.
Kobiety w naszym mieście były jak anioły.
Ramionami tak czule otchłań oplatały!
Nasze studnie sięgały aż do serca ziemi.
(świątynie i klasztory zburzyliśmy sami).
Pozostały tam po nas samotne nagrobki…
Czy da nam ksiądz pociechę i oddali troski?
Czy zdołasz nas, pasterzu, od grzechu wybawić?
Czy możesz bez ogródek pomówić dziś z nami?
Dlaczego twoi ludzie miasto nam spalili?
Zrobili to rozmyślnie? Może się pomylili?
Gdy kłamią w telewizji, ty bądź z nami szczery!
Daj nam słowo, że winni nie unikną kary!
– Boli was, drogie ptaki, nasza wspólna strata.
Owszem, na winnych czeka już zapłata.
Sąd czeka też niewinnych. Najbardziej zaboli
tych, którzy dotąd o niczym nie wiedzieli.
Dlaczego wasze miasto stało się przeklęte?
Należało uważniej czytać pismo święte!
Unikać przez szatana sideł zastawionych.
Nie mijać obojętnie znaków objawionych.
Prorocy obiecali nam ból i cierpienie.
Ptaki upadające z nieba jak kamienie –
to znaki naszej zguby, początek gehenny.
Koniec też będzie przykry. Księga bez happy endu.
Tak pięknie się różnimy w jednej tonąc rzece.
Śmierć was nie przeraża, co innego – życie.
Macie złudną nadzieję, że was śmierć ominie.
Mówię tak czasem swoim, kiedy słów mi braknie…
Nie umiem przewidywać, nie umiem spowiadać.
Nie wiem, jaką pokutę wam za grzechy zadać.
O was mówiłem, o sobie, o braciach z daleka.
Każdemu według zasług – oto, co nas czeka.