Zeszłego lata wybrałem się samochodem z Rygi do Lwowa,
na BlaBlaKarze próbowałem znaleźć kogoś, kto chciałby jechać w tę samą trasę —
bez skutku,
tylko jakaś kobieta poprosiła o odebranie w Augustowie teczki z dokumentami,
umówiła spotkanie z posłańcem w McDonaldzie,
gdzie nie mogliśmy się znaleźć,
bo usiadłem z laptopem koło jedynego gniazdka, które było w kącie przy kiblu,
wtedy właśnie napisał do mnie gość z przygranicznego miasteczka,
który koniecznie chciał jechać do Lwowa na wakacje do rodziców,
o piątej rano odebrałem go z ogromnego, totalnie pustego parkingu przy supermarkecie,
mgła opadła, mijając granicę miasta musiałem nagle zahamować, bo drogę
próbowała przebiec wiewiórka, na szczęście w ostatniej chwili się rozmyśliła,
„jeszcze tylko ciebie tu brakowało!” — wyrwało mi się i kątem oka spostrzegłem
taki dziwny wyraz twarzy u tego chłopaka
jakby, odwrotnie niż ja, właśnie zamierzał dodać gazu,
pierwszy raz w życiu potrąciłem kogoś pół roku później, w grudniową noc, w okolicy jeziora Pejpus,
oczywiście po stronie estońskiej, ale już na trasie do Petersburga,
jechałem, ślizgając się po podtopniałym śniegu, przysypiałem,
na poboczu drogi stały dwa nieduże, zamyślone jelenie,
nagle jeden z nich wtargnął na jezdnię, niemal prosto pod koło
nie odważyłem się spojrzeć za siebie, ale senność zniknęła jak ręką odjął
na liczniku było ledwo 50, jeśli nie 40, więc może nic się nie stało,
ale może trzeba było zawrócić, tylko co miałbym zrobić w środku nocy, w Estonii, z rannym jeleniem?
teraz też nie wiem, czy zahamować, czy dodać gazu,
zawrócić, czy jechać tą samą drogą,
przy kiepskiej widoczności, z przygodnym towarzyszem podróży albo cudzymi dokumentami,
w stronę granicy
Redakcja – Polina Kozerenko
Konsultacje językowe – Jana Karpienko, Agnieszka Sowińska