Wiele jest rzeczy, których dziś nie rozumiem. Nagromadziło się przez lata.
Mimo to wszystkie te niezrozumiałości starannie układam na półkach, wpisuję do katalogu i notuję poziom niezrozumienia. Nasza pocztówka na przykład. Kupiłyśmy ją jeszcze na Dugim Otoku i do nikogo nie wysłałyśmy.
Podpisałyśmy ją razem.
B. i A.
– Nieważne – pamiętam, że wtedy powiedziałam. – Kiedyś nam się przyda.
Nad naszymi imionami nadal widnieje pustka. Chociaż dziś jest to zupełnie inna pustka niż wtedy, kiedy powstała.
Czy mogę powiedzieć, że wówczas była to przestrzeń nadziei? Na której jeszcze nic nie ma, ale wydaje się pewne, że zostanie wypełniona pięknymi literami, dobrymi życzeniami, kochamy was, myślimy o was i pozdrawiamy was, bądźcie zdrowi.
Dziś to inna przestrzeń, żółtawo-siwa, jakby przydało się jej malowanie.
Nadzieja się gdzieś wyprowadziła, zużyła.
Pachnie pleśnią, a tam gdzie pachnie pleśnią, nie może być nadziei.
Pocztówki należy wysyłać od razu. W żadnym razie nie powinno się ich zachowywać, bo może nam się przydadzą.
Nie rozumiem już, dlaczego wybrałyśmy właśnie tę pocztówkę. Nie ma na niej nic, co by mówiło: spójrz, w tamtym czasie kochałyśmy się namiętnie i bezwzględnie, w tamtym czasie dla otaczającego nas świata i dla nas samych nie było wątpliwości, że przetrwamy, bo nasze ciała doskonale do siebie przylegały, okrągłe i całkowicie uległe.
Pamiętam, było trochę kłopotów z moją prawą ręką. W żaden sposób nie mogłyśmy jej ułożyć tak, żeby nam nie przeszkadzała. Ale wtedy to nie stanowiło problemu. Zasypiałyśmy, banalnie to powtarzać, szczęśliwe, że mamy siebie.
Nadal mamy siebie, ale to już nie do końca to. Oprócz prawej ręki jest teraz o wiele więcej rzeczy, których nie potrafimy ułożyć tak, żeby nam nie przeszkadzały. Nawet już nie próbujemy.
Nie rozumiem tego.
Na karcie katalogowej, pod poziom niezrozumienia piszę: wysoki.