Pośród zimowego dnia
w tłocznym autobusie linii tej a tej
ktoś kradnie ci portfel, wraz z nim dowód osobisty.
I co dalej? Nic. Dni upływają
na patrzeniu przez okno, wyobrażasz sobie,
jak śnieg zasypuje twój
PESEL, zdjęcie, odcisk palca;
gdzieś daleko w komputerze
Pitagoras dzieli odwieczną jedynkę
na dwoje, na czworo.
Ziemia, powietrze i tak dalej.
Jakbyś nie istniała poza tym numerem.
Ogarnia cię coraz większa tęsknota za sobą.
Cmentarzysko dowodów,
wyrzuconych, skradzionych,
zagubionych na chodnikach świata –
rozrasta się
jak pałac z kart,
w którym zmieściłby się kraj.
A może to wszystko
przez śnieg? – nagła czułość.
Bo śnieg to śmierć.