C jak CHLANIE: Tanie wino
Tanie wino obrosło przez wieki w legendy i mity. Ponieważ cały naród darzy je czułością i uwielbieniem, zyskało też wiele sympatycznych i mniej sympatycznych nazw: sikacz, jabol, siara, patykiem pisane, bełt, mordokwas, mózgotrzep, wino marki wino…
sikacz, jabol, siara, patykiem pisane, bełt, mordokwas, mózgotrzep, wino marki wino…
Nie wiem, dlaczego wszyscy myślą, że jabcoka piją tylko żule i pijacy. To nieprawda. Ja też piję. A przecież nie jestem żulem i pijakiem, jestem Siroża. Jasne, jabol nie trafi w gust różnych tam panów ętelygętów, ą-ę magistrów inżynierów, sportowców czy urzędasów, ale oni z narodem nie mają nic wspólnego. W najlepszym razie są sługami narodu i jego podnóżkami. Zresztą chuj im w oko – czy gdzie tam wolą, zależnie od płci i upodobań.
Ojczyzną taniego wina są kołchozowe sady, bo tam wala się masa nikomu niepotrzebnych jabłek. A właśnie ze zgniłych jabłek i spirytusu powstaje nasze „Cherry Bardzo Wiśniowe”.
Tanie wino najzajebiściej trzepie na podwórku. Albo na placu zabaw. Walisz z gwinta na karuzeli – i od razu banan na mordzie, jazda bez trzymanki i salto w powietrzu.
Siara zmienia życie w diabelski młyn, unosi cię wysoko ponad codzienność. Masz świetny widok na podszewkę tego marnego świata. Tamtego też.
Ostatnio weszły na rynek jakieś frymuśne podróbki. Kawowe, malinowe chuju-muju. Omijajcie z daleka to chemiczne świństwo. To produkcja seryjna, syf bez duszy. A porządny jabol, jak wszystko, co na tym świecie dobre, musi mieć duszę. Dlatego tak go kochamy.
Tanie wino to produkt uniwersalny. Wszechobecne jak Bóg, jak On przenika wszystko i pasuje na każdą okazję. Z damą u boku nabywasz „Zgubę Dziewicy”. Idziesz chlać z kumplami — bierzesz „Mocarnego Byka”, „Rambo” albo „J23”. „Łzy Sołtysa” podniosą cię na duchu, kiedy masz doła. Cierpisz za miliony? – „Grona Gniewu” ukoją patriotyczne wzmożenie. „Ognisty Tur” poniesie cię do krainy kolorowej psychodelii. Z kolei „Wiagrowo-Odlotowe” najlepiej rozpić przed baletami, pod klubem „Fantazja”.
Nie od dziś wiadomo, że nasz „Owocowy Raj” bulwersuje nie tylko czołowe media. Politycy grzmią o nim z trybun. Satyrycy drwią z niego w swoich nieśmiesznych skeczach. Piętnują go lekarze i kandydaci na apostołów. Burżuje i snoby kręcą nosem. Pały za pieniądze burżujów polują na koneserów „Złotej Renety”. I za co ten cały hejt? Za to, że człowiek z 0,7 litra szczęścia w kieszeni żyje godnie. Jest wolny. Nie potrzebuje nikogo, a już na pewno nie tych świętojebliwych złamasów. Oni są tylko śrubkami w wielkiej machinie nudy. My to co innego.
My jesteśmy pięciozłotówkami w grubym portfelu Bachusa.
N jak NOGI: Oda do białoruskiego obuwia
O, moje sandałki i walonki,
nigdy jeszcze nie opiewała was
smukła, powabna Muza…
Krajowy przemysł tekstylny po prostu uwielbiam. Za to, co na samą myśl o nim powoduje u wszystkich migotanie przedsionków – za niepraktyczność. A konkretnie za autentyczny, niepodrabialny związek z poezją. Przemysł obuwniczy to poezja wydobyta z gumy, zamszu i skóry. Weźmy takie skóropodobne trzewiki. Są jak wczesny Asnyk: proste i niezawodne. Lakierki to czysty Przerwa-Tetmajer: liryczne i nie nadają się na deszcz. Damskie letnie pantofelki są jak wiersze Konopnickiej, niby gówniane, ale dają radę przez kilka pokoleń.
Buty idą z nami przez życie. Dziecięce sandałki są jak abecadło. Stawiamy w nich pierwsze kroki, uczymy się twardo stąpać po ziemi. To w nich nabieramy takiego tempa, że mózg się lasuje. Moje kurzą się od lat gdzieś w piwnicy, ale ciągle je mam przed oczami. Istny poemat ze skaju! Ten system paseczków! Najlepszy był perforowany mechanizm wentylacji. Przez dziurki parował pot, co było dobre dla nóg, ale chujowe dla nosa. W tym miejscu chciałbym podzielić się z projektantami sandałów cenną sugestią: tworząc nowe modele, uwzględniajcie wszystkie narządy.
Obuwie krajowe ma jeszcze jeden plus – wielofunkcyjność. W ósmej klasie miałem takie buty, że same wbijały gwoździe, a raz naprawiłem nimi składak. A na przykład na studiach nigdy nie było pod ręką otwieracza… Powinny powstać wielosezonowe, wielozadaniowe buty „Absolwent”: takie, żeby się dało nimi otworzyć browara, odpalić szluga, zrzynać ze ściągi schowanej w obcasie.
W ostatnią drogę też nie wyruszamy na bosaka. Niektórych chowają w lakierkach, innych w tenisówkach. Myślę, że tu mogłyby się przydać – taka innowacja w sektorze usług pogrzebowych – porządne białe gumofilce, gumofilce-albinosy. Białe klapki są chamskie i banalne. Przecież nie wiemy, co nas czeka TAM, po drugiej stronie furtki. Może chlapa i kałuże?