In Memoriam Adam Zagajewski
Świat, Adamie, jest czasami prześmiewczy,
ma oczy sarny, lustra weneckie, czarne morze.
Tysiące świateł z drugiego brzegu nadaje tajną
wiadomość, która mówi: „nie bądź nigdy
samotny, człowieku”, czyli „zapomnij o
sobie”. Świat ma prześwity piękna,
które wyławiałeś dla nas jakby z dna morza
poławiacze pereł. Ale to nie wszystko,
wołałeś zaraz, jest jeszcze muł, glony,
ciemność i strach. Pamiętam, jak nie
chciałeś jechać jesienią do Chicago,
nie ma tam historii, zmurszałej dermy katedr,
był tylko sen o Europie, która kurczyła
się niczym rodzynka. Lwów zamieniał
się w kropkę widoczną jedynie pod
mikroskopem. Ciągle jednak pulsował
niczym znak spacji na ekranie. Lwów
był twoim zegarkiem na rękę chodzącym
wstecz.
Poznaliśmy się w kawiarni, to znaczy,
siedzieliśmy w milczeniu przez całą godzinę,
po której zaprosiliśmy cię do siebie, na co odpowiedziałeś:
Mimo wszystko?
Jest wiele godzin i wiele żaru,
które trzeba trzymać w zanadrzu,
jak herbatę na półce w studio
na Pawlikowskiego. Jej zielone skrzydła
uśpionych myśli rozwijały się powoli
w gorącej wodzie. Czytaliśmy wiersz
Gottfrieda Benna, lekarza od chorób
skóry i miłości czy też związanych
z nią komplikacji. Otaczały nas
kariatydy książek podtrzymujące
powietrze, przemykała między nimi
kotka, mały szpieg znający itineraria
wróbli w ogrodzie. Do środka wpadało światło
blade jak twarze świętych z obrazów
El Greco. Ostatni wiersz Benna,
napisał go tuż przed śmiercią w 1956
roku. Czytałeś najpierw po niemiecku,
potem ja w przekładzie. Nie mogliśmy
zrozumieć, chcieliśmy zrozumieć,
schlafe ein! zaśnij!, pisze na koniec.