Zacząłem pojmować. Tłumaczę to owcom:
nikt ich nie pilnuje, zmrok, pusta droga,
od dziś każda owca może stać się wolna,
muszę je otoczyć wierszami jak fosą.
Żyjemy samotnie, tknięci melancholią.
Bóg wolno dyktuje historię stworzenia.
Jedzenia tu jest w bród. Tylko soli nie ma.
Zaraz się wyzwolą spod ospałej tuszy,
ulecą do nieba wszystkie moje dusze.
Kto nie traci ducha, traci coś innego.
Zadziwiające, jak kurczowo trzymają się życia swego
cierpiący. Paradują po ulicach wymalowane
łzy. Prosto, na krzyż. I nie zawsze na marne.
Opieram swą głowę o szarej wody fontannę
i gdzieś w głębi serca jeszcze chwilę wierzę,
gdy szykują dla mnie ostatnią wieczerzę.