Wybierz wersję:

Siedem pokoleń (fragmenty)

<

Burza

Kiedy po siedmiu latach Barbara wstała od maszyny do szycia i zabrała się za porządkowanie Domu, zauważyła coś dziwnego – pojawił się dodatkowy pokój. A może to ona się pomyliła? Może po prostu o nim zapomniała? Tak czy siak, w ścianie nowego (a może starego i zapomnianego) pokoju odnalazła drzwi z żelaznymi okuciami, a za nimi – strome schody. Nie namyślając się długo, Barbara zeszła po nich w dół, wyszła z Domu i podążyła za własnym nosem, czyli do piekarni, która znajdowała się po drugiej stronie ulicy. Ledwie jednak przestąpiła próg, stanęła jak wryta – nie widziała już nic, tylko stojącego przy kominku brodatego, łysego mężczyznę. A kiedy on na nią spojrzał, piekarki aż pisnęły – najpierw buchnęły ogniem okienne zasłonki, potem spalił się kilim na podłodze, wreszcie – broda mężczyzny stanęła w płomieniach jak żagiew. Takie było pierwsze spotkanie Jerzego i Barbary – nagłe, krótkie i straszne. Grom z jasnego nieba.

Jerzy był już kiedyś rażony piorunem. Miał może siedem lat, kiedy pewnej nocy obudziły go dziwne rozbłyski na niebie, jak gdyby ktoś wymachiwał na dworze białym świetlnym mieczem. Jerzyk cichutko wstał z łóżka, po omacku włożył ubranie i wymknął się z chaty. Chłostany wiatrem, wspiął się na wzgórze za domem rodziców i zastygł w oczekiwaniu. Burza szła prosto na niego. Przypominała zionącego ogniem smoka: podpełzała coraz bliżej, z każdym kolejnym błyskiem grzmiała coraz donośniej, aż zwinęła się w kłębek nad jego głową i… na chwilę zamarła. Może ze zdziwienia, że ktoś miał czelność w taką noc wyjść z domu, a może zbierała siły do ostatecznego ciosu. Jerzyk wtulił głowę w ramiona, z całych sił zacisnął powieki, dłońmi zasłonił uszy. Wtedy niebo ryknęło. Zdawało się, że świat rozpada się na tysiąc czarnych odłamków. Chłopiec zmienił się w żywą pochodnię. Ale płomienie nie chciały go pochłonąć – osmaliły mu tylko włosy i z miłosiernym sykiem zgasły. Mimo to ogarnęła go panika, zbiegł na oślep ze wzgórza, potknął się na korzeniu, przekoziołkował po zboczu i poturbował się niemal na śmierć.

Później przez wiele dni Wieś mówiła tylko o nieszczęściu małego Jerzyka. Jedni obwiniali rodziców, którzy nie dopilnowali dziecka, inni oburzali się na samowolę chłopca, która popchnęła go w objęcia burzy, jeszcze inni tylko potrząsali głową i wznosili oczy do nieba, ale co do jednego wszyscy byli zgodni: to musiała być sprawka Złego. Zamówiono mszę za duszę Jerzyka, do matki i ojca przychodzili ludzie z kondolencjami, mimo że chłopiec na łożu śmierci ciągle żył i nie mógł ani wyruszyć na tamten świat, ani pozostać na tym.

W końcu wyzdrowiał. (Wieś uznała to nie za cud, lecz za niebezpieczne pogwałcenie praw natury). Troskliwie doglądany przez matkę, leczony zbieranymi przez nią ziołami, pomału dochodził do siebie, wkrótce odrosły mu brwi i rzęsy, i tylko czaszka pozostała łysa jak to wzgórze za chatą, które za nic nie chciało się zazielenić. Po sądnej nocy Jerzyk przestał jednak mówić, nie patrzył ludziom w oczy. Wieś orzekła: niemy, to i niespełna rozumu. Ojciec machnął na wszystko ręką i usiłował pogodzić się ze tym, że stracił syna, ale matka się nie poddawała i wychodziła z siebie, byle tylko wyrwać chorego z apatii, skłonić go do mówienia.

Jerzy był czwartym dzieckiem Agaty. Pozostała trójka zmarła jeszcze w łonie matki – może przestraszyły się tego zmiennego świata, a może zabrakło im woli, żeby do końca przyoblec się w ciało. Agata była przekonana, że dzieci zmarły przez nią, że to ona była złą matką. Uginała się pod brzemieniem poczucia winy i własnej bezużyteczności, kiedy zaszła w ciążę po raz czwarty. Tym razem od razu poszła pod las i usypała tam jeszcze jeden kopczyk – obok trzech, pod którymi spoczywały jej starsze dzieci. Później, kiedy już donosiła i wydała na świat od poczęcia skazane na śmierć niemowlę, natychmiast o kopczyku zapomniała, przestała nawet odwiedzać pozostałe groby pod lasem. Teraz miała przed sobą tylko jeden cel – zostać najlepszą matką na świecie. Jerzy stał się całym życiem Agaty i zamierzała otulić go tą bezgraniczną miłością, której nie mogła ofiarować swoim nienarodzonym maleństwom.

Dziwne: mimo że starała się jak mogła, nie szczędziła siebie, żeby tylko niczego nie zabrakło chłopcu, troszczyła się o niego, ani na chwilę nie spuszczała go z oczu – macierzyństwo nie przyniosło jej radości. Czuła coraz większe rozczarowanie – sobą i dzieckiem. Za każdym razem, kiedy jej tak długo wyczekiwana latorośl zaczynała płakać, niedomagać czy grymasić, ona uświadamiała sobie z bólem, że nie jest wystarczająco dobrą matką. Poświęcała chłopcu cały swój czas i energię, odmawiała sobie wytchnienia, zarzuciła ulubione robótki ręczne, wyrzekła się wszystkich drobnych przyjemności – na próżno. Zadręczała się tym, że Jerzyk nie jest tak zdrowy i szczęśliwy, jak, jej zdaniem, powinien być chłopiec bezgranicznie kochany. Syn rósł, miał swój własny świat i czasami chciał bawić się sam, a ona czuła się coraz bardziej odrzucona i nikomu niepotrzebna. Nieraz zapiekło ją w duszy: co za paskudny, niewdzięczny dzieciak, jednak Agata odpędzała od siebie te przykre myśli i z tym większym oddaniem opiekowała się malcem.

Ojciec Jerzyka, Onufry, udręczony długimi i bezowocnymi staraniami o potomstwo, uznał dziecko za ósmy cud świata. Nie wątpił, że syn wyrośnie na potężnego i krzepkiego mężczyznę, pójdzie w ślady ojca i wybierze najbardziej męski z męskich zawodów – kowalstwo. Kowalem był ojciec Onufrego, kowalami byli jego dziadek, pradziadek i wszyscy godni wzmianki przodkowie. W tej rodzinie młot i kowadło przekazywano z pokolenia na pokolenie – nie tylko jako użyteczne narzędzia, lecz także jako symbole męskości. Początkowo chłopiec spełniał oczekiwania ojca – rósł silny i zdrowy, ale kiedy miał jakieś siedem lat, wystrzelił w górę, wychudł i zmarniał, za dużo myślał, zrobił się niepraktyczny i coraz mniej pasował do ojcowskich wizji. Najgorsze, że ciągnęło go nie do kuźni, lecz do książek. Daremnie ojciec usiłował popchnąć syna we właściwym kierunku. Marzenia Onufrego zaczęły się rozwiewać, on sam wściekał się i nie był w stanie ukryć rozczarowania – Jerzy zawiódł nie tylko ojca, ale również zastępy czcigodnych przodków. Onufry coraz dłużej przesiadywał w kuźni, unikał żony i syna, a w domu stawał się ponury i opryskliwy.

Nie wiadomo, co czuł sam Jerzyk, kiedy tak gromadziły się nad nim czarne chmury niezadowolenia rodziców, nabrzmiałe od gromów i błyskawic. Może właśnie dlatego wybrał tę drugą burzę, wolał zmierzyć się raczej z rozszalałymi żywiołami niż z zawiedzionymi nadziejami, wystawić na niebezpieczeństwo ciało, a nie duszę. Tak czy owak, nieszczęście z piorunem sprawiło, że trafił do starej znachorki, która odczytała jego los. We Wsi gadano, że to zła czarownica i że jej czary mogą wpędzić nawet do grobu, jednak pogrążonej w rozpaczy matce Jerzyka było już wszystko jedno. Pewnego dnia zawinęła w węzełek rodzinne kosztowności, które miały udobruchać wiedźmę, i poprowadziła syna w serce lasu, do chatki na polanie strzeżonej przez trzy wiekowe jodły.

Nawet dziś, po tylu latach, Jerzy pamięta ze szczegółami, jak wyglądała i co mówiła wiedźma. Wtedy sam dobrze nie rozumiał, co w nim bierze górę – strach czy ciekawość – ale kiedy razem z matką weszli do chaty, co i rusz ukradkiem zerkał na stojącą przy stole wysoką kościstą staruszkę. Stara nie połasiła się na przyniesione jej błyskotki, nawet nie siliła się na uprzejmość: kazała Agacie się wynosić i nie zawracać nikomu głowy bzdurami. Jerzyk nie słuchał odpowiedzi matki, tylko gapił się a to na wystające spod grubej wełnianej spódnicy łapcie z łyka, okrywające wielkie stopy wiedźmy, a to na żylaste ręce, energicznie ucierające coś w drewnianym moździerzu. Wreszcie nieśmiało podniósł wzrok i spojrzał na twarz znachorki.

Była mniej straszna, niż się spodziewał. Ani śladu ohydnych kurzajek czy włochatych brodawek. Nie była to twarz zwiędła i pomarszczona jak suszona śliwka, lecz twarz stara jak świat, jak gdyby w jej rysach żłobiła się historia wszystkich kobiet Ziemi. Nagle zapragnął wczytać się w tę historię, zaraz potem – osłonić się powiekami przed jej powabem i grozą. Ale wzrok nie był mu już posłuszny, uparcie szukał oczu znachorki, skrytych głęboko w cieniu krzaczastych brwi. Okazało się, że są to oczy czarne, roziskrzone i piękne, jak gdyby cudem omijał je czas, albo jak gdyby stara trzymała w szkatułce kilka tuzinów zapasowych par i kiedy jedne mętnieją, natychmiast wymieniała je na nowe i błyszczące. Jerzyk nie oparł się pokusie, uniósł głowę i zajrzał wiedźmie w źrenice. Stara też się na niego zapatrzyła, pomilczała przez chwilę, a potem powiedziała, że musi porozmawiać z chłopcem bez świadków, i wyprosiła jego matkę z chaty.

Wtedy zmrużyła oczy, pochyliła się do przodu i rzekła:

– Coś ty zrobił, chłopcze! Jak śmiałeś! Nie wiesz, czym się kończy przepychanka z losem? – Jerzyk milczał, a stara ciągnęła dalej: – Zamiast poddać się próbie, która była ci przeznaczona, dla kaprysu wystawiłeś się na inną. Zboczyłeś z wytyczonej dla ciebie drogi i już byłbyś martwy, gdyby nie twoja matka, która kiedyś nieświadomie dała ci więcej niż jedno życie. Zyskałeś nadziemską moc, ale odtąd nie wolno ci żyć zwyczajnie. Zapamiętaj to sobie, dziecko. Bo jeśli kiedykolwiek ośmielisz się zapragnąć tego, co ziemskie, znów porazi cię piorun. Tylko że wtedy już nie będzie odwrotu: stracisz to, co kochasz, i zostaniesz sam – sam na sam z przeznaczeniem. Nie tak łatwo przestać być tym, czym jesteś teraz.

Jerzyk bił się z myślami. Korciło go, żeby o coś zapytać, ale musiałby złamać swoje śluby milczenia. Ciekawość zwyciężyła.

– A czym jestem teraz?

– Niech ci się nie wydaje, że dostaniesz tu wszystkie odpowiedzi – odburknęła staruszka. – Tego musisz dowiedzieć się samodzielnie.

Jerzyk wbił wzrok w ziemię. Nie do końca rozumiał słowa wiedźmy – nie chciał ich zrozumieć – ale czuł się tak, jakby przyłapano go na gorącym uczynku, marzył tylko o tym, żeby zbiec z miejsca przestępstwa i wymigać się od kary.

Ale wiedźma łatwo nie odpuszczała.

– Słuchaj uważnie, dziecko. Myślisz, że możesz tak, o, szybko i bez wysiłku zmieniać życie sobie i innym ludziom. Strzeż się! Nikt, zapamiętaj to sobie, nikt na tym świecie nie ma takiej mocy. – Urwała, westchnęła, jak gdyby męczyło ją tłumaczenie niewytłumaczalnego i pomaganie innym, żeby pojęli niepojęte. Potem dodała: – Ognia, który skradłeś, używaj tylko w szlachetnym celu, inaczej wyrwie się spod kontroli jak wulkan, a z ciebie zostanie popiół.

Dopowiadając ostatnie słowa, stara powoli przymknęła oczy, i Jerzyk, który dotąd stał jak przykuty, odzyskał zdolność ruchu. Już miał czmychnąć z chaty, ale przy klamce odwrócił się jeszcze i zapytał:

– A gdybym kiedyś chciał wyrzec się tego, jaki teraz jestem, i odzyskać zwyczajne życie?

– Jeśli zdołasz odnaleźć drogę powrotną, to może ci się uda, dziecko.

Jerzyk wyszedł na polanę, wziął matkę za rękę i coś do niej powiedział. Krzyknęła z radości, już miała biec do znachorki z podziękowaniami, ale wtedy chłopiec spojrzał jej prosto w oczy, po raz pierwszy od nieszczęścia z piorunem. Agata zmartwiała. Z tęczówek syna zniknął znajomy brąz, zastąpiony przez coś, czego nikt dotąd na tym ani na tamtym świecie nie oglądał – były teraz oślepiająco błękitne i czyste jak letnie niebo, którego spokoju nie mąci nawet najmniejsza chmurka, nawet najcichszy pomruk nadciągającej burzy.

 

Tłumaczyła Agnieszka Rembiałkowska

© Copyright for the Polish translation by Agnieszka Rembiałkowska 2019

 

Wybierz wersję:

Septynios kartos (ištrauka)

<

Perkūnija

Po septynerių metų pakilusi nuo siuvamosios ir ėmusis tvarkyti Namą, Barbora pastebėjo keisčiausią dalyką – iš kažin kur atsirado dar vienas kambarys. O gal ji suklydo? Gal tiesiog buvo jį pamiršusi? Šiaip ar taip, naujojo (o gal pamirštojo) kambario sienoje rado geležimi apkaltas duris, o už jų – stačius laiptus. Ilgai nesvarstydama, Barbora nusileido laiptais, išėjo į gatvę ir nosies tiesumu patraukė kepyklon, mat šioji buvo tiesiai priešais, kitoje gatvės pusėje. Bet, vos peržengusi slenkstį, sustingo it druskos stulpas – nematė nieko daugiau, tiktai plikagalvį barzdotą vyriškį, stovintį prie židinio. O kai ir šis į ją pažvelgė, kėpėjos veriamai suspigo – pirmiausia užsidegė kepyklos langus dengusios užuolaidos, paskui – kilimas po jų kojomis, o galiausiai it fakelas suliepsnojo vyriškio barzda. Toks buvo pirmas Jurgio ir Barboros susitikimas – trumpas, netikėtas ir baugus, it perkūnas iš giedro dangaus.

Kadaise Jurgis jau buvo perkūno trenktas. Vieną naktį jį, tada septynerių metų berniuką, pažadino keisti blyksniai, raižantys dangų, tarsi kas lauke mojuotų baltu švytinčiu kalaviju. Jurgis tylutėliai atsikėlė iš lovos, patamsiais apsirengė ir išsėlino iš trobos. Čaižomas vėjo gūsių, berniukas užlipo ant kalvos tiesiai už tėvų namo ir ėmė laukti. Audra slinko jo link. Lyg ugnimi spjaudantis slibinas ropojo artyn, sulig kiekvienu tvyksniu grumėjo vis garsiau, kol susirangė tiesiai jam virš galvos ir… akimirką nuščiuvo. Gal iš nuostabos, kad kažkas nepabūgo tokią naktį būti lauke, o gal kaupdama jėgas lemiamam smūgiui. Jurgis įtraukė galvą į pečius, iš visų jėgų užsimerkė ir užspaudė rankomis ausis. Tada dangus sugrumėjo taip, kad, rodės, pažirs tūkstančiais juodų šukelių, o berniukas virto gyvu fakelu. Bet ugnis nepanoro jo pasiglemžti – nudegino plaukus ir gailestingai šnypšdama užgeso, tačiau iš baimės netekęs nuovokos vaikas strimgalviais leidosi nuo kalno, užkliuvo už medžio šaknies ir risdamasis pakalnėn kone mirtinai susižalojo.

Vėliau daur daug dienų Kaimas kalbėjo tik apie mažojo Jurgio nelaimę. Vieni smerkė tėvus, tinkamai neprižiūrėjusius vaiko, kiti baisėjosi berniuko nikiu, išviliojusiu jį į audrą susirasti mirties, dar kiti tik kraipė galvas ir vartė į dangų akis, bet visi vieningai sutarė, jog čia nagus buvo prikišęs pats Nelabasis. Už Jurgio sielą buvo užpirktos mišios, o žmonės ėjo pareikšti užuojautos jo tėvui ir motinai, nors sūnus dar gyvas gulėjo mirties patale, niekaip negalėdamas nei iškeliauti į aną pasaulį, nei likti šiame.

Vaikas pasveiko. (Daugelio akimis tai buvo ne tiek stebuklas, kiek pavojingas gamtos dėsnių nepaisymas.) Rūpestingai slaugomas motinos ir gydomas jos rinktomis žolelėmis, pamažėl taisėsi, netrukus jam ataugo antakiai ir blakstienos, tik kiaušas liko plikas kaip kalva už trobos, kur nė už ką nebenorėjo želti žolė anei krūmai. Tačiau nuo lemtingosios nakties Jurgis netarė nė žodžio. Liko nebylus ir, daugelio nuomone, ne viso proto, mat nė karto niekam nebepažvelgė į akis. Tėvas seniai numojo ranka ir stengėsi susitaikyti su mintimi, kad neturi sūnaus, tačiau motina nė už ką nenorėjo pasiduoti ir nėrėsi iš kailio, stengdamasi prašnekinti ligonį ar bent nuvyti jį apėmusią slogią apatiją.

Jurgis buvo ketvirtas Agotos vaikas. Kiti trys žuvo dar įsčiose, gal pabūgę šio permainingo pasaulio, o gal pritrūkę valios įsikūnyti. Jos pačios įsitikinimu, vaikai mirė todėl, kad ji buvo nepakankamai gera motina. Slegiama kaltės ir savo nepakankamumo, ji pastojo ketvirtą kartą, bet šįkart nieko nelaukdama nuėjo į pamiškę ir supylė dar vieną kapelį šalia kitų trijų, priglaudusių jos kūdikius. Vėliau, išnešiojusi ir paleidusi į gyvenimą šį iš anksto mirčiai pasmerktą naujagimį, kaipmat pamiršo apie jo kapą, niekad nebeidavo į pamiškę lankyti ir kitų vaikų. Mat turėjo labai svarbią užduotį – tapti pačia geriausia motina. Dabar Jurgis buvo visas Agotos gyvenimas, ir ji ketino jį apgaubti ta begaline meile, kurios negalėjo duoti savo negimusiems mažyliams.

Tačiau keista: nors stengėsi iš paskutiniųjų, netausodama savęs rūpinosi berniuku, atsidavusi jį globojo ir nė akimirkai neišleisdavo iš akių, jautė ne motinystės džiaugsmą, o tik augantį nusivylimą savimi ir vaikeliu. Mat kaskart, kai jos ilgai lauktoji atžala pavirkdavo, sunegaluodavo ar imdavo aikštytis, ji skaudžiai suvokdavo: vis dėl to ji nepakankamai gera mama. Ją kankino suvokimas, kad, nors berniukui skiria visut visą savo laiką ir energiją, atsisako poilsio valandėlių, mėgstamų rankdarbių, o ką jau kalbėti apie kitus mažus džiaugsmus, Jurgis vis tiek nėra toks sveikas ir laimingas, koks, jos galva, turėjo būti šitaip beatodairiškai mylimas vaikas. Sūnui augant, ji vis dažniau jausdavosi atstumta ir nereikalinga, matydama, kad jis turi savo pasaulį ir kartais nori pažaisti vienas. Tada ją net nutvilkydavo apmaudinga mintis, kad jis tiesiog bjaurus nedėkingas vaikiščias, tačiau Agota tuojau pat vydavo ją šalin ir puldavo dar karščiau rūpintis mažyliu.

Tuo tarpu Jurgio tėvui Anuprui, išvargintam nesėkmingų bandymų susilaukti palikuonio, jo vaikas atrodė nuostabiausias pasaulyje. Jis buvo tikras, kad sūnus užaugs aukštas ir tvirtas, seks tėvo pėdomis ir imsis vyrui tinkamiausio amato – kalvystės. Kalvyste vertėsi ne tik Anupro tėvas, bet ir senelis, prosenelis ir visi protėviai, kiek tik jų atsiminė. Kūjis ir priekalas būdavo perduodami iš kartos į kartą ne tik kaip amatininko įnagiai, bet ir kaip tikrosios vyriškos galios simboliai. Iš pradžių berniukas įkūnijo tėvo lūkesčius – augo sveikas ir stiprus, tačiau apie septintuosius gyvenimo metus išstypo ir sulyso, darėsi nederamai mąslus, nepraktiškas ir vis mažiau tinkamas eiti tėvo paskirtu keliu. Užvis blogiausia, kad vaikis domėjosi knygomis, o ne kalvyste. Visos tėvo pastangos nukreipti jį teisinga linkme buvo bevaisės. Matydamas žlungančią svajonę, Anupras niršo ir neįstengė nuslėpti apmaudo, mat Jurgis nuvylė ne tik jį, bet ir visus garbingus protėvius. Jis ėmė vis daugiau laiko leisti kalvėje, šalintis žmonos ir sūnaus, o grįžęs namo būdavo nekalbus ir paniuręs.

Nežinia, ką jautė pats Jurgis, virš kurio tvenkėsi juodas tėvų nusivylimo debesis, grasindamas tuoj tuoj pratrūkti žaibais ir perkūnija. Gal būtent dėl to jis ir pasirinko kitą audrą, nusprendė verčiau ištverti gamtos stichijos šėlsmą nei savo gimdytojų lūkesčių griūtį, keliančią pavojų ne tiek jo kūnui, kiek sielai. Šiaip ar taip, būtent dėl šios nelaimės ir atsidūrė pas senąją žiniuonę, išpranašavusią Jurgio likimą. Tiesa, daug kas laikė ją nelaba ragana, galinčia užkerėti ar net burtais nuvaryti į kapus, bet nevilties apimtai Jurgio motinai niekas neberūpėjo, ir vieną dieną, surinkusi savo motinos papuošalus, mat jais ketino suminkštinti raganos širdį, nusivedė sūnų į trobelę, tūnančią miško vidury, tarp trijų senų eglių.

Jurgis dar ir dabar, prabėgus daugeliui metų, puikiai prisimena, kaip atrodė ir ką kalbėjo senoji ragana. Tuo metu nė pats gerai nesuprato, kas ima viršų – baimė ar smalsumas, tačiau, drauge su motina užėjęs į trobą, iš padilbų apžiūrinėjo prie stalo stovinčią aukštą prakaulią senę. Senosios moteriškės nesugundė atneštosios brangenybės, ir ji, nė nemėgindama būti maloni, liepė Agotai nešdintis, iš kur atėjusi, ir nesukti jai galvos kvailystėmis. Jurgis nesistengė suprasti, ką kalba motina, tik stebeilijo tai į dideles raganos pėdas, apautas karnų vyžomis, kyšančiomis iš po ilgo milinio sijono, tai į gyslotas rankas, vikriai kažin ką trinančias medinėje piestelėje. Galiausiai nedrąsiai pakėlė akis ir pažvelgė jai į veidą.

Šis nebuvo baisus, kaip tikėjosi. Be bjaurių karpų ar gyvaplaukių, nesukritęs ir nesusiraukšlėjęs it džiovinta slyva, bet senas kaip pasaulis, lyg jo bruožuose būtų įrėžta visų Žemės moterų istorija. Iš pradžių jam norėjosi dar įdėmiau įsižiūrėti ir tą istoriją perskaityti, o vėliau – užsimerkti prieš tai, kas taip traukė ir baugino. Tiktai jo akys neklausė, o atkakliai ieškojo žiniuonės akių, slypinčių giliai po tankiais antakiais. Galiausiai Jurgis išvydo, kad šios yra juodos, žvitrios ir skaisčios, tarsi per stebuklą jas būtų aplenkę bėgantys metai, ar senė būtų turėjusi jų kelis tuzinus kokioje paslaptingoje skrynelėje, tad, vienoms apsiblausus, kaipmat būtų galėjusi jas pakeisti kitomis – naujomis ir spindinčiomis. Neatsispyręs pagundai, Jurgis pakėlė galvą ir įdėmiai pažvelgė raganai į akis. Senė taip pat į jį pasižiūrėjo, kurį laiką susimąsčiusi tylėjo, o tada išprašė jo motiną iš trobos, pasakiusi, kad turinti pakalbėti su bernioku vienu du.

Tada prisimerkė, palinko į priekį ir tarė:

– Ir ką gi tu, vaike, padarei? Kaip išdrįsai? Nejau nežinai, kaip pavojinga prievartauti likimą? – Jurgis tylėjo, o senė varė toliau: – Užuot priėmęs tau skirtą išbandymą, nusprendei pasirinkti kitą. Šitaip išsukai iš tau skirtojo kelio ir už tai turėjai žūti, tik kad tavo motina kadaise, pati to nenujausdama, suteikė tau daugiau nei vieną gyvybę. Sulig žaibo smūgiu įgavai nežemiškų galių, tačiau praradai galimybę gyventi paprasto žmogaus gyvenimą. Atmink tai, vaike. Nes, jei kada nors išdrįsi geisti to, kas žemiška, tave vėl trenks perkūnas. Bet kelio atgal nebebus: neteksi to, ką labiausiai myli, o pats liksi vienas – akis į akį su savo likimu. Ne taip paprasta atsižadėti to, kas esi dabar.

Jurgis delsė. Jam magėjo paklausti, bet tam turėjo sulaužyti savo tylos ir atsiribojimo nuo pasaulio įžadus. Smalsumas nugalėjo.

– O kas gi aš esu dabar?

– Nemanyk, kad čia gausi visus atsakymus, – atšovė senė, – daug ką turėsi išsiaiškinti pats.

Jurgis nudelbė akis į žemę. Tada dar iki galo nesuprato ir nenorėjo suprasti, ką kalba ragana, tačiau jautėsi it pagautas už pakarpos nusikaltimo vietoje, tad užvis labiau norėjo sprukti lauk ir išsisukti nuo bausmės.

Bet ji dar neketino jo paleisti:

– Paklausyk įdėmiai, vaike. Manaisi galįs lengvai ir greitai pakeisti ne tik savo, bet ir kitų žmonių gyvenimą. Būk atsargus! Niekas, įsidėmėk, niekas šiame pasaulyje neturi tokios galios. – Ji atsiduso ir kiek patylėjo, tarsi būtų pavargusi aiškinti tai, kas nepaaiškinama, ir stengtis kitiems padėti perprasti tai, kas neperprantama, o paskui tęsė: – savo pavogtąją ugnį naudok tik geram tikslui, antraip ji išsiverš kaip ugnikalnis ir supleškins tave patį.

Tardama paskutinį sakinį, senė lėtai užsimerkė, ir Jurgis, kuris iki šiol stovėjo nejudėdamas, prikaustytas jos žvilgsnio, jau ketino sprukti pro duris. Tačiau, nutvėręs rankeną, dar stabtelėjo, atsisuko ir paklausė:

– O ką, jeigu aš kada nors panorėsiu atsisakyti to, koks dabar esu, ir vėl susigrąžinti paprasto žmogaus gyvenimą?

– Jeigu sugebėsi rasti kelią atgal, gal tau ir pavyks, vaike.

Kai Jurgis, išėjęs iš raganos trobelės, paėmė motiną už rankos ir ją užkalbino, ši riktelėjo iš džiaugsmo ir jau ketino bėgti dėkoti senajai žiniuonei, bet tada berniukas pirmąsyk po nelaimės pažvelgė jai į akis, ir Agota sustingo it druskos stulpas. Mato jo akys iš rudų buvo virtusios tokiomis, kokių dar niekas nebuvo regėjęs nei šiame, nei aname pasaulyje – jos buvo ryškiai žydros ir vaiskios it vasaros dangus, kol jo dar netemdo nė menkiausias audros debesėlis.

 

Dane bibliograficzne oryginału:
Kazimiera Kazijevaitė, Septynios kartos. Apysaka. 2016. Vilnius: Gelmės. 47-52.
See other works by the author->
See other works in this language->