– Pomocy. Jestem z daleka. Przede mną długa droga.
– Tu ma pan bilet
na górę. Nacisnąć guzik i już.
Pierwsza klasa to nie jest, nieźle pana wytrzęsie.
– Musi pan znaleźć parking obok domu modlitwy,
to potrwa parę dni. Będzie na pana tam czekał
Tomek, nasz święty. Powtyka palce w rany, skontroluje sumienie.
– Niech pan się przed nim nie puszy, nie próbuje pochlebstw.
Będzie pan miał utrzymanie, jeśli się pan załapie.
– Ze snem lepiej się pożegnać tutaj na przedmieściach,
w pigmentach dnia i w ogrodach.
Jak widać, nic się nie zmienia:
te same domy i szopy, te same stacje paliw.
Są nawet restauracje, tak, one też.
– Obowiązki są proste:
udawać, że się żyje,
powtarzać te same błędy,
znaleźć anioła stróża. He-he.
– Powtarzam: zero snu, praca przez całą dobę.
Niech pan wie, gdzie pan trafił.
Pociągi Boga teraz pękają w szwach.
Tu nikt nie ma na pana czasu.