Burza
Kiedy po siedmiu latach Barbara wstała od maszyny do szycia i zabrała się za porządkowanie Domu, zauważyła coś dziwnego – pojawił się dodatkowy pokój. A może to ona się pomyliła? Może po prostu o nim zapomniała? Tak czy siak, w ścianie nowego (a może starego i zapomnianego) pokoju odnalazła drzwi z żelaznymi okuciami, a za nimi – strome schody. Nie namyślając się długo, Barbara zeszła po nich w dół, wyszła z Domu i podążyła za własnym nosem, czyli do piekarni, która znajdowała się po drugiej stronie ulicy. Ledwie jednak przestąpiła próg, stanęła jak wryta – nie widziała już nic, tylko stojącego przy kominku brodatego, łysego mężczyznę. A kiedy on na nią spojrzał, piekarki aż pisnęły – najpierw buchnęły ogniem okienne zasłonki, potem spalił się kilim na podłodze, wreszcie – broda mężczyzny stanęła w płomieniach jak żagiew. Takie było pierwsze spotkanie Jerzego i Barbary – nagłe, krótkie i straszne. Grom z jasnego nieba.
Jerzy był już kiedyś rażony piorunem. Miał może siedem lat, kiedy pewnej nocy obudziły go dziwne rozbłyski na niebie, jak gdyby ktoś wymachiwał na dworze białym świetlnym mieczem. Jerzyk cichutko wstał z łóżka, po omacku włożył ubranie i wymknął się z chaty. Chłostany wiatrem, wspiął się na wzgórze za domem rodziców i zastygł w oczekiwaniu. Burza szła prosto na niego. Przypominała zionącego ogniem smoka: podpełzała coraz bliżej, z każdym kolejnym błyskiem grzmiała coraz donośniej, aż zwinęła się w kłębek nad jego głową i… na chwilę zamarła. Może ze zdziwienia, że ktoś miał czelność w taką noc wyjść z domu, a może zbierała siły do ostatecznego ciosu. Jerzyk wtulił głowę w ramiona, z całych sił zacisnął powieki, dłońmi zasłonił uszy. Wtedy niebo ryknęło. Zdawało się, że świat rozpada się na tysiąc czarnych odłamków. Chłopiec zmienił się w żywą pochodnię. Ale płomienie nie chciały go pochłonąć – osmaliły mu tylko włosy i z miłosiernym sykiem zgasły. Mimo to ogarnęła go panika, zbiegł na oślep ze wzgórza, potknął się na korzeniu, przekoziołkował po zboczu i poturbował się niemal na śmierć.
Później przez wiele dni Wieś mówiła tylko o nieszczęściu małego Jerzyka. Jedni obwiniali rodziców, którzy nie dopilnowali dziecka, inni oburzali się na samowolę chłopca, która popchnęła go w objęcia burzy, jeszcze inni tylko potrząsali głową i wznosili oczy do nieba, ale co do jednego wszyscy byli zgodni: to musiała być sprawka Złego. Zamówiono mszę za duszę Jerzyka, do matki i ojca przychodzili ludzie z kondolencjami, mimo że chłopiec na łożu śmierci ciągle żył i nie mógł ani wyruszyć na tamten świat, ani pozostać na tym.
W końcu wyzdrowiał. (Wieś uznała to nie za cud, lecz za niebezpieczne pogwałcenie praw natury). Troskliwie doglądany przez matkę, leczony zbieranymi przez nią ziołami, pomału dochodził do siebie, wkrótce odrosły mu brwi i rzęsy, i tylko czaszka pozostała łysa jak to wzgórze za chatą, które za nic nie chciało się zazielenić. Po sądnej nocy Jerzyk przestał jednak mówić, nie patrzył ludziom w oczy. Wieś orzekła: niemy, to i niespełna rozumu. Ojciec machnął na wszystko ręką i usiłował pogodzić się ze tym, że stracił syna, ale matka się nie poddawała i wychodziła z siebie, byle tylko wyrwać chorego z apatii, skłonić go do mówienia.
Jerzy był czwartym dzieckiem Agaty. Pozostała trójka zmarła jeszcze w łonie matki – może przestraszyły się tego zmiennego świata, a może zabrakło im woli, żeby do końca przyoblec się w ciało. Agata była przekonana, że dzieci zmarły przez nią, że to ona była złą matką. Uginała się pod brzemieniem poczucia winy i własnej bezużyteczności, kiedy zaszła w ciążę po raz czwarty. Tym razem od razu poszła pod las i usypała tam jeszcze jeden kopczyk – obok trzech, pod którymi spoczywały jej starsze dzieci. Później, kiedy już donosiła i wydała na świat od poczęcia skazane na śmierć niemowlę, natychmiast o kopczyku zapomniała, przestała nawet odwiedzać pozostałe groby pod lasem. Teraz miała przed sobą tylko jeden cel – zostać najlepszą matką na świecie. Jerzy stał się całym życiem Agaty i zamierzała otulić go tą bezgraniczną miłością, której nie mogła ofiarować swoim nienarodzonym maleństwom.
Dziwne: mimo że starała się jak mogła, nie szczędziła siebie, żeby tylko niczego nie zabrakło chłopcu, troszczyła się o niego, ani na chwilę nie spuszczała go z oczu – macierzyństwo nie przyniosło jej radości. Czuła coraz większe rozczarowanie – sobą i dzieckiem. Za każdym razem, kiedy jej tak długo wyczekiwana latorośl zaczynała płakać, niedomagać czy grymasić, ona uświadamiała sobie z bólem, że nie jest wystarczająco dobrą matką. Poświęcała chłopcu cały swój czas i energię, odmawiała sobie wytchnienia, zarzuciła ulubione robótki ręczne, wyrzekła się wszystkich drobnych przyjemności – na próżno. Zadręczała się tym, że Jerzyk nie jest tak zdrowy i szczęśliwy, jak, jej zdaniem, powinien być chłopiec bezgranicznie kochany. Syn rósł, miał swój własny świat i czasami chciał bawić się sam, a ona czuła się coraz bardziej odrzucona i nikomu niepotrzebna. Nieraz zapiekło ją w duszy: co za paskudny, niewdzięczny dzieciak, jednak Agata odpędzała od siebie te przykre myśli i z tym większym oddaniem opiekowała się malcem.
Ojciec Jerzyka, Onufry, udręczony długimi i bezowocnymi staraniami o potomstwo, uznał dziecko za ósmy cud świata. Nie wątpił, że syn wyrośnie na potężnego i krzepkiego mężczyznę, pójdzie w ślady ojca i wybierze najbardziej męski z męskich zawodów – kowalstwo. Kowalem był ojciec Onufrego, kowalami byli jego dziadek, pradziadek i wszyscy godni wzmianki przodkowie. W tej rodzinie młot i kowadło przekazywano z pokolenia na pokolenie – nie tylko jako użyteczne narzędzia, lecz także jako symbole męskości. Początkowo chłopiec spełniał oczekiwania ojca – rósł silny i zdrowy, ale kiedy miał jakieś siedem lat, wystrzelił w górę, wychudł i zmarniał, za dużo myślał, zrobił się niepraktyczny i coraz mniej pasował do ojcowskich wizji. Najgorsze, że ciągnęło go nie do kuźni, lecz do książek. Daremnie ojciec usiłował popchnąć syna we właściwym kierunku. Marzenia Onufrego zaczęły się rozwiewać, on sam wściekał się i nie był w stanie ukryć rozczarowania – Jerzy zawiódł nie tylko ojca, ale również zastępy czcigodnych przodków. Onufry coraz dłużej przesiadywał w kuźni, unikał żony i syna, a w domu stawał się ponury i opryskliwy.
Nie wiadomo, co czuł sam Jerzyk, kiedy tak gromadziły się nad nim czarne chmury niezadowolenia rodziców, nabrzmiałe od gromów i błyskawic. Może właśnie dlatego wybrał tę drugą burzę, wolał zmierzyć się raczej z rozszalałymi żywiołami niż z zawiedzionymi nadziejami, wystawić na niebezpieczeństwo ciało, a nie duszę. Tak czy owak, nieszczęście z piorunem sprawiło, że trafił do starej znachorki, która odczytała jego los. We Wsi gadano, że to zła czarownica i że jej czary mogą wpędzić nawet do grobu, jednak pogrążonej w rozpaczy matce Jerzyka było już wszystko jedno. Pewnego dnia zawinęła w węzełek rodzinne kosztowności, które miały udobruchać wiedźmę, i poprowadziła syna w serce lasu, do chatki na polanie strzeżonej przez trzy wiekowe jodły.
Nawet dziś, po tylu latach, Jerzy pamięta ze szczegółami, jak wyglądała i co mówiła wiedźma. Wtedy sam dobrze nie rozumiał, co w nim bierze górę – strach czy ciekawość – ale kiedy razem z matką weszli do chaty, co i rusz ukradkiem zerkał na stojącą przy stole wysoką kościstą staruszkę. Stara nie połasiła się na przyniesione jej błyskotki, nawet nie siliła się na uprzejmość: kazała Agacie się wynosić i nie zawracać nikomu głowy bzdurami. Jerzyk nie słuchał odpowiedzi matki, tylko gapił się a to na wystające spod grubej wełnianej spódnicy łapcie z łyka, okrywające wielkie stopy wiedźmy, a to na żylaste ręce, energicznie ucierające coś w drewnianym moździerzu. Wreszcie nieśmiało podniósł wzrok i spojrzał na twarz znachorki.
Była mniej straszna, niż się spodziewał. Ani śladu ohydnych kurzajek czy włochatych brodawek. Nie była to twarz zwiędła i pomarszczona jak suszona śliwka, lecz twarz stara jak świat, jak gdyby w jej rysach żłobiła się historia wszystkich kobiet Ziemi. Nagle zapragnął wczytać się w tę historię, zaraz potem – osłonić się powiekami przed jej powabem i grozą. Ale wzrok nie był mu już posłuszny, uparcie szukał oczu znachorki, skrytych głęboko w cieniu krzaczastych brwi. Okazało się, że są to oczy czarne, roziskrzone i piękne, jak gdyby cudem omijał je czas, albo jak gdyby stara trzymała w szkatułce kilka tuzinów zapasowych par i kiedy jedne mętnieją, natychmiast wymieniała je na nowe i błyszczące. Jerzyk nie oparł się pokusie, uniósł głowę i zajrzał wiedźmie w źrenice. Stara też się na niego zapatrzyła, pomilczała przez chwilę, a potem powiedziała, że musi porozmawiać z chłopcem bez świadków, i wyprosiła jego matkę z chaty.
Wtedy zmrużyła oczy, pochyliła się do przodu i rzekła:
– Coś ty zrobił, chłopcze! Jak śmiałeś! Nie wiesz, czym się kończy przepychanka z losem? – Jerzyk milczał, a stara ciągnęła dalej: – Zamiast poddać się próbie, która była ci przeznaczona, dla kaprysu wystawiłeś się na inną. Zboczyłeś z wytyczonej dla ciebie drogi i już byłbyś martwy, gdyby nie twoja matka, która kiedyś nieświadomie dała ci więcej niż jedno życie. Zyskałeś nadziemską moc, ale odtąd nie wolno ci żyć zwyczajnie. Zapamiętaj to sobie, dziecko. Bo jeśli kiedykolwiek ośmielisz się zapragnąć tego, co ziemskie, znów porazi cię piorun. Tylko że wtedy już nie będzie odwrotu: stracisz to, co kochasz, i zostaniesz sam – sam na sam z przeznaczeniem. Nie tak łatwo przestać być tym, czym jesteś teraz.
Jerzyk bił się z myślami. Korciło go, żeby o coś zapytać, ale musiałby złamać swoje śluby milczenia. Ciekawość zwyciężyła.
– A czym jestem teraz?
– Niech ci się nie wydaje, że dostaniesz tu wszystkie odpowiedzi – odburknęła staruszka. – Tego musisz dowiedzieć się samodzielnie.
Jerzyk wbił wzrok w ziemię. Nie do końca rozumiał słowa wiedźmy – nie chciał ich zrozumieć – ale czuł się tak, jakby przyłapano go na gorącym uczynku, marzył tylko o tym, żeby zbiec z miejsca przestępstwa i wymigać się od kary.
Ale wiedźma łatwo nie odpuszczała.
– Słuchaj uważnie, dziecko. Myślisz, że możesz tak, o, szybko i bez wysiłku zmieniać życie sobie i innym ludziom. Strzeż się! Nikt, zapamiętaj to sobie, nikt na tym świecie nie ma takiej mocy. – Urwała, westchnęła, jak gdyby męczyło ją tłumaczenie niewytłumaczalnego i pomaganie innym, żeby pojęli niepojęte. Potem dodała: – Ognia, który skradłeś, używaj tylko w szlachetnym celu, inaczej wyrwie się spod kontroli jak wulkan, a z ciebie zostanie popiół.
Dopowiadając ostatnie słowa, stara powoli przymknęła oczy, i Jerzyk, który dotąd stał jak przykuty, odzyskał zdolność ruchu. Już miał czmychnąć z chaty, ale przy klamce odwrócił się jeszcze i zapytał:
– A gdybym kiedyś chciał wyrzec się tego, jaki teraz jestem, i odzyskać zwyczajne życie?
– Jeśli zdołasz odnaleźć drogę powrotną, to może ci się uda, dziecko.
Jerzyk wyszedł na polanę, wziął matkę za rękę i coś do niej powiedział. Krzyknęła z radości, już miała biec do znachorki z podziękowaniami, ale wtedy chłopiec spojrzał jej prosto w oczy, po raz pierwszy od nieszczęścia z piorunem. Agata zmartwiała. Z tęczówek syna zniknął znajomy brąz, zastąpiony przez coś, czego nikt dotąd na tym ani na tamtym świecie nie oglądał – były teraz oślepiająco błękitne i czyste jak letnie niebo, którego spokoju nie mąci nawet najmniejsza chmurka, nawet najcichszy pomruk nadciągającej burzy.
Tłumaczyła Agnieszka Rembiałkowska
© Copyright for the Polish translation by Agnieszka Rembiałkowska 2019