Wybierz wersję:

Ruska klasyka

<

Słowo wstępne

Z ruską klasyką zetknąłem się po raz pierwszy pięć lat temu. Wtedy jeszcze nikt nie podejrzewał, że będzie o niej tak głośno. Koleżanka z pracy, która wówczas wykładała język i literaturę rosyjską na Uniwersytecie Komeńskiego w Bratysławie, opowiedziała mi dość nietypową historię o studencie, który w trakcie egzaminu z literatury rosyjskiej XIX wieku streszczał jakieś pełne fekalnego humoru i perwersyjnie obscenicznych zboczeń opowiadanie, z przekonaniem twierdząc, że napisał je Dostojewski. Normalnie znaczyłoby to, że student nie przygotował się do egzaminu i sprawdza jej wytrzymałość na blef. Tyle że student należał do prymusów i koleżanka nigdy wcześniej nie zauważyła u niego podobnych zachowań.

Szybko zapomniałbym o całym zdarzeniu, gdyby nie wzmianka w gazecie, na którą natrafiłem rok po całym zajściu. Otóż pisano tam o tirze zatrzymanym przez urząd celny na przejściu granicznym w miejscowości Višne Niemieckie. Na tamtym obszarze to nic nadzwyczajnego, celnicy dosyć często zatrzymują samochody ciężarowe, które przewożą tanie chińskie podróbki markowych ubrań (Adidos, Nikhe). Tym razem jednak nie znaleziono żadnych ubrań ani perfum, tylko książki. Dostojevzsky, Toystoy, Toorgeneff – tanie podróbki uznanych treści literackich przeznaczone dla ludzi, którzy nie dorośli do czytania prawdziwej rosyjskiej klasyki, zbyt ambitnej dla przeciętnego czytelnika.

Znajomy dziennikarz mówił mi, że dosyć często trafia na ludzi, zwłaszcza na głębokiej prowincji, którzy w domowych biblioteczkach posiadają niejakiego Czehova. Fakt, że przebrnęli przez ten tani szmelc, utwierdza ich w przekonaniu, iż mają kompetencje, by wieść dysputy dotyczące największych zagadnień rosyjskiej klasyki. Wszystkie te dyskusje o Bogu, miłości, nieśmiertelności, zbrodni, karze i śmierci. Nie przyjmują do wiadomości, że nazwisko oryginalnego Czechowa pisze się przez „ch“ i że prawdziwy Czechow nigdy nie napisał obscenicznego opowiadania o Kozaku, którego najwierniejszym przyjacielem jest jego koń. (Nie muszę chyba wyjaśniać, o co tutaj chodziło.) Z ludźmi, którzy wyrośli na tanich podróbkach rosyjskiej klasyki, czy też, jak w ostatnim czasie zaczęli je nazywać dziennikarze, na ruskiej klasyce, ciężko potem dyskutować o sensie ludzkiej egzystencji. Co prawda ruska klasyka na pierwszy rzut oka może przypominać Dostojewskiego, Tołstoja czy Turgieniewa (odpowiedni dobór tematów, postaci i wykorzystanie typowego świata przedstawionego robi swoje), ale wartości takiej klasyki zużywają się po pierwszym czytaniu.

Kilka miesięcy po zatrzymaniu ciężarówki mój przyjaciel, należący do jednej z organizacji pozarządowych, opowiedział mi o nieludzkich warunkach, w jakich powstaje fejkowa klasyka. Podobno autorzy, którzy zarabiają na jej fałszowaniu, muszą systematycznie brać udział w obozach pracy twórczej, gdzieś w odległych zakątkach północno-wschodnich Chin. Na początku ubiegłego roku współpracownik Amnesty International złożył raport z ich działalności. W tym celu przez jakiś czas przebywał w jednym z obozów, udając emerytowanego wykładowcę literatury rosyjskiej, specjalizującego się w twórczości Gonczarowa.

Do takich obozów werbuje się z reguły emerytowanych profesorów literatury, najczęściej epileptyków, którzy zmuszani są do wypijania hektolitrów wódki, zakładania kółek anarchistycznych i toczenia nieustających sporów dotyczących istnienia Boga. Metody te mają na celu przybliżyć im jak najbardziej warunki i okoliczności, w jakich powstawała prawdziwa rosyjska klasyka. Po otrzymaniu żenująco niskich honorariów profesorowie są zmuszani do uprawiania hazardu w miejscowym kasynie, wiernej kopii drezdeńskiego, w którym zwykł trwonić swoje zaliczki F. Dostojewski.

Kiedy starzy i wycieńczeni literaci nie mają już sił pisać, podsyła się im piękną, cyniczną femme fatale, która wyrywa im serce z piersi, a wraz z sercem – ostatnią powieść.

Pikanterii dodaje fakt, zwłaszcza w oczach rodzimego odbiorcy, że w fałszowaniu klasyki maczał palce również miejscowy literat. Ze względu na rodzinę nie podaję jego nazwiska. Zresztą ten wyrobnik literatury dość już wycierpiał. Permanentne napięcie i nieustanny stres kumulowały się w nim, aż było za późno. Niedawno zmarł na zapalenie płuc. A taki był z niego świetny imitator Sołżenicyna i Bunina. (Wywiad z nim umieszczamy w posłowiu do poniższej publikacji, co mamy nadzieję, przynajmniej w pewnym stopniu pozwoli czytelnikowi zrozumieć sposób myślenia człowieka, który z uwagi na niesprzyjające okoliczności zmuszony był do fałszowania uznanych treści literackich i udawania klasyka.)

Tak więc oddajemy w Państwa ręce ten niewielki zbiorek – antologię ruskiej klasyki, nie tylko jako dowód na kuriozalność ślepego zaułka, w który wpędził współczesną literaturę dziki kapitalizm, ale również – i przede wszystkim – jako przestrogę dla przyszłych pokoleń literatów.

Adam Pomorsky

BYWA, ŻE LOS OBDAROWUJE W DWÓJNASÓB

Arkadiusz Stiepanowicz zdążył przyzwyczaić się do życia w samotności. Pomimo tego, że dopiero co w wąskim gronie współpracowników (w zasadzie tylko szefa działu i sprzątaczki Nastii) obchodził swoje trzydzieste trzecie urodziny, przestał oczekiwać wielkich zmian od losu.

Był zadowolony ze swojego życia. Pracował jako patolog sądowy, cieszył się powszechną renomą. Kiedy gdzieś znaleziono trupa w zaawansowanym stadium rozkładu, od razu mówiono: wezwijcie Arkadiusza Stiepanowicza, on będzie wiedział, co robić. Nie miał rodziny. Kobiety jego młodości miały inne wyobrażenie o tym, czym powinny zajmować się ręce, które kiedyś będą głaskać ich dzieci po główkach. Ani jedna z nich nie była w stanie wyobrazić sobie rąk po łokcie nurzających się w spuchniętych brzuchach topielców lub babrających się w jelitach zmarłych delikwentów. Pomimo to Arkadiusz Stiepanowicz był pogodzony z losem. Działał bowiem w imieniu sprawiedliwości i podążał za prawdą. Ta świadomość wystarczała, żeby być zadowolonym z własnej egzystencji. Za każdym razem, kiedy komisarz odwiedzał go, aby powiadomić o tym, że dusiciel albo rozpruwacz zostali unieszkodliwieni dzięki jego ekspertyzie, czuł, iż życie ma sens.

Aż tu nagle któregoś dnia, w trakcie sekcji zwłok pewnego samobójcy, który skoczył do kanału newskiego, do Arkadiusza zadzwonił nieznajomy numer. Nie zdążył nic powiedzieć. W słuchawce odezwał się zdesperowany kobiecy głos:

‒ Halo? To ty? Kocham cię. Kocham cię, kocham… Arkadiuszu… kocham i będę kochać na zawsze… chcę, żebyś to wiedział… żebyś wiedział, że na zawsze będziesz moją jedyną miłością, miłością mojego życia. Arkadiuszu Stiepanowiczu, mój ty… i że…

I tu połączenie się urwało.

Arkadiusz Stiepanowicz stał w bezruchu przez kilka minut, pochylony nad denatem, który skoczył do kanału newskiego z kieszeniami pełnymi kamieni. Stał tak, a na jego twarzy rysował się dokładnie ten sam grymas, który widać było na twarzy samobójcy. Pełen niedowierzania i zaskoczenia. Jedyna różnica polegała na tym, że samobójcę zaskoczyła prawda o śmierci, a Arkadiusza Stiepanowicza nieoczekiwane wyznanie miłosne. Ten współgłos patologa z trupem wybrzmiewał jeszcze przez kolejnych kilka minut. Dokładnie w tym samym momencie, kiedy coś zaczęło poruszać się w ciele nieboszczyka (prawdopodobnie szczypawica, która wlazła mu ustami do brzucha), coś drgnęło również w Arkadiuszu Stiepanowiczu… Było to postanowienie… Silne postanowienie… Pomimo swojej płochliwości oddzwonił. W telefonie jednak zamiast kobiecego głosu słychać było jedynie irytujący sygnał… Nikt nie odbierał… Spróbował jeszcze raz. Próbował cały dzień, ale telefon wciąż był poza zasięgiem.

Świadomość tego, że istnieje jakaś nieznajoma kobieta, która go kocha, nie dawała mu spokoju. Przez cały dzień pocił się i był podniecony. W pracy popełniał same błędy i gdyby jego pacjenci byli wciąż żywi, w przeciągu jednego dnia stałby się seryjnym mordercą. Jeszcze nigdy nie usłyszał od żadnej kobiety, że jest miłością jej życia. To wystarczyło, żeby zapłonął do niej uczuciem. Nie był w stanie myśleć o niczym innym, tylko o niej. Nieznajoma… Czyż definicją miłości nie jest właśnie niemożliwość myślenia o rzeczach innych niż ukochana? Arkadiusz Stiepanowicz wyobrażał ją sobie. Jak wygląda i co właśnie robi… I gdzie mogli się poznać… Zastanawiał się, czy to nie ta mała kelnerka Ola z bistra naprzeciwko. Po południu wybrał się tam na kawę, ale nie wyczytał z jej spojrzenia nic szczególnego. Bardziej prawdopodobne, że to pielęgniarka Pola od nich ze szpitala. Albo ta ruda sprzedawczyni Grusza w spożywczaku. Cały świat wokół Arkadiusza Stepanowicza nagle wypełnił się miłością. Wszędzie wokół czuł kobiece spojrzenia, które namiętnie go śledziły. Nagle zaczął chodzić w inny sposób. Zrozumiał, że chodzenie służy nie tylko przemieszczaniu się z jednego miejsca na drugie; chodzenie jest kwestią estetyki, która może stać się radością dla dobrze ukrytych oczu, zawieszonych na jego życiu. Każdy, nawet ten najbardziej bezsensowny element jego egzystencji nabierał od razu zupełnie innego znaczenia. Arkadiusz Stepanowicz uświadomił sobie, że najprawdopodobniej tak właśnie czują się ludzie, którzy uwierzyli w Boga. Czują, że jego łaskawe spojrzenie śledzi każdy ich krok. Arkadiusz Stepanowicz, gdyby tylko mógł, unosiłby się metr nad ziemią. Pragnął odnaleźć kobietę, która brała go za miłość swojego życia. Tylko jedna rzecz budziła jego niepokój. Skąd ten pełen desperacji okrzyk pod koniec rozmowy? I dlaczego słychać było – jak mu się zdawało – pełne desperacji cudze okrzyki w tle? I dlaczego jej telefon jest cały czas niedostępny?

Wieczorem, podczas oglądania wiadomości, wszystko się wyjaśniło. Koło południa na lotnisku Pułkowo w Petersburgu rozbił się samolot. Wszyscy pasażerowie zginęli na miejscu. Arkadiusz Stiepanowicz odebrał telefon w momencie katastrofy, czas zgadzał się co do minuty. Wyglądało na to, że jakaś niesamowicie wstydliwa pasażerka samolotu, która, jak widać, musiała kochać go całe lata, chciała mu o tym powiedzieć na krótko przed śmiercią. Arkadiusz Stiepanowicz śledził kolejne wydarzenia ze świata, ale jakoś nic do niego nie docierało. Wystarczyła mu jego własna tragedia. W tym samym dniu, w którym dowiedział się, że ktoś kochał go całe życie, stracił tę osobę na zawsze. Nie pozostawało mu nic innego, jak się upić.

Nazajutrz jednak wciąż o niej myślał. Co prawda była martwa, ale nie zmieniało to faktu, że była jedyną kobietą, która kiedykolwiek go kochała. No i co z tego, że martwa? Większość ludzi, których Arkadiusz spotykał w ciągu dnia, to trupy. Chciał dowiedzieć się, kim była. Być może uda mu się jakoś ściągnąć ją na stół i zobaczyć na własne oczy to serce, które latami kochało go potajemnie. Być może uda mu się spędzić z nią kilka dni, przynajmniej tych kilka spacerów, podczas których będzie przewozić ją z chłodni do stołu sekcyjnego i z powrotem.

Załatwił sobie spis ofiar. Kilka razy go przestudiował, ale nikt nie wydał mu się znajomy.

Arkadiusz jednak nie poddawał się. Miał chody na policji i dzięki temu dostęp do szczegółowych informacji. Natknął się na coś, co wzbudziło jego zainteresowanie. Jedna z ofiar mieszkała zaledwie dwa bloki od jego mieszkania. Skądś już znał jej nazwisko. Ljazaninowa… Ljazaninowa… Musiał już gdzieś je słyszeć…

Jeszcze tego samego wieczoru pobiegł pod jej dom. Miał wrażenie, że już kiedyś tu był… ale nie był w stanie przypomnieć sobie, kiedy i dlaczego. Podszedł do drzwi i przeczytał spis lokatorów. Na jednym z domofonów widniało nazwisko: Arkadiusz Stiepanowicz Ljazanin. Tak, przed nazwiskiem kobiety, która kochała go latami, widniało jego imię… Arkadiusz Stiepanowicz. I nagle zrozumiał… Nagle przypomniał sobie, skąd zna ten dom i co tu robił.

Ljazaninowa była księgową, która przed laty robiła mu zeznanie podatkowe. Prawdopodobieństwo, że latami była w nim zakochana, wynosiło zero. Miała ponad pięćdziesiąt lat i wiodła szczęśliwe pożycie małżeńskie. Wygląda na to, że jej telefon był po prostu pomyłką. Najwidoczniej numer Arkadiusza Stiepanowicza miała zapisany tuż obok numeru swojego małżonka, który również nazywał się Arkadiusz Stiepanowicz… Po prostu ‒ w panice wybrała numer nie do tego Arkadiusza co trzeba.

Poczuł głęboki żal do samego siebie, przeszywający do szpiku kości. Nie wystarczyło, że jedyna kobieta, która kiedykolwiek go kochała, była starą urzędniczką ze skarbówki; i nie dość, że ta stara urzędniczka była martwa. Jakby tego wszystkiego było mało, okazało się, że jej miłość to jedna wielka pomyłka. Świat znowu stał się miejscem okrutnym i złym. Spacer znowu stał się zwykłym sposobem na przemieszczanie się z punktu A do punktu B.

Arkadiusz Stiepanowicz przeszedł na drugą stronę ulicy i stąd obserwował dom, w którym mieszkała kobieta darząca go miłością. Z domu nagle wyszedł mężczyzna. Był łysy i nieco przy kości. Nawet z daleka widać było, że potwornie się poci, a z dziurek w nosie sterczą mu kłaczki. Arkadiusz Stiepanowicz wyczuł jakoś, że to musi być ten drugi. Arkadiusz Stiepanowicz, jego sobowtór.

Przez chwilę zastanawiał się, czy nie powinien podejść do niego i powiedzieć mu o tym, że w ostatniej chwili życia jego żona myślała o nim, ale ostatecznie nic takiego nie zrobił.

Był troszkę zazdrosny.

EPILOG

Arkadiusz Stiepanowicz, ten drugi Arkadiusz Stiepanowicz, nie patolog, tylko Arkadiusz Stiepanowicz Ljazanin, wyszedł z domu i skierował się w stronę Starego Arbatu. Zanim wam zdradzę, dlaczego jego kroki powiodły właśnie tam, warto powiedzieć kilka słów o związku Arkadiusza Stiepanowicza i jego żony, kobiety, która przez pomyłkę zadzwoniła przed śmiercią do Arkadiusza Stiepanowicza ‒ patologa. Nie była to aż taka wielka miłość, jakby mogło się wydawać. Szczerze mówiąc, mała również nie. Byli szablonowym przykładem małżeństwa z długim stażem, pełnym zobojętnienia i chłodu. Przynajmniej ze strony Arkadiusza Stiepanowicza, który już od dłuższego czasu chciał opuścić żonę. Przedwczoraj, kiedy ostatni raz dzwonił do Ufy, gdzie małżonka przebywała z wizytą u swojego ojca, starał się jej wyjaśnić, że to koniec. Płakała do telefonu tak uporczywie i z taką rozpaczą, że jakoś stracił pewność siebie i powiedział, że przy niej zostanie. Dokładnie tak to sformułował – westchnął głęboko i powiedział: „Dobrze, w takim razie zostanę przy tobie…“. Inna kobieta poczułaby się urażona jego na wpół zniesmaczonym, na wpół litościwym tonem, ale ona najwyraźniej postanowiła ten krzywdzący podtekst zignorować. Histerycznie zaczęła mu wyznawać miłość. Jej służalczość była dla niego odpychająca. Brzydziła go. Brzydziło go jej wyznanie miłości, brzydziło go, że żona nie ma w sobie ani odrobiny godności. Nie zmrużył oka przez całą noc. Jak mógł popełnić taki błąd i okazać jej odrobinę współczucia akurat wtedy, kiedy należało zamknąć rozdział ich wspólnego życia?! Dlatego też Arkadiusz Stiepanowicz, ten drugi Arkadiusz Stiepanowicz, nie tamten, od którego zaczęła się cała historia, ale ten drugi, który wciąż jeszcze zmierzał w stronę pewnego domu na Arbacie, po drodze zatrzymując się w cukierni i kupując wielką bombonierkę, tenże Arkadiusz Stiepanowicz już pół roku potajemnie bzykał swoją sekretarkę Liapuchninównę. Nadszedł czas zdradzić wam, że do owego domu na Arbacie kierował się właśnie w tym celu. Liapuchninówna nie należała do przesadnie rozumnych. Nie była również typem kobiety o przyjemnej i schludnej prezencji. Nie da się również powiedzieć, żeby Liapuchninówna wyróżniała się szczególną pięknością. Co tu dużo gadać, dama była z niej mizerna. Prawdę mówiąc, była niesamowicie ordynarną i głupią kobietą, ale właśnie ten typ Arkadiusza Stiepanowicza pociągał.

Gdy Arkadiusz Stiepanowicz znalazł się blisko domu na Arbacie, nie był w stanie ukryć radosnego podniecenia. Kiedy wieczorem dowiedział się o katastrofie samolotu, na pokładzie którego była jego żona, kiedy pojął, że zginęła na miejscu, a jego problem w przeciągu sekundy został załatwiony, bez zbędnych dramatycznych scen rozstania, bez zniszczonej reputacji u jej rodziny, która pozbawiłaby go spadku po teściu, kiedy dowiedział się o tym wszystkim, miał ochotę tańczyć. I teraz, gdy wszedł do mieszkania na Arbacie i zobaczył lekko dziabniętą Liapuchninównę, czekającą na niego w niezupełnie czystych majteczkach na kanapie w kuchni, teraz również miał ochotę podrygiwać. Cóż, los zwykł obdarowywać w dwójnasób.

Redakcja: Elżbieta Chlebowska
© Copyright for the Polish translation by Weronika Gogola
Wybierz wersję:

Ruzká klazika

>

Predslov

S ruzkou klazikou som sa prvýkrát stretol pred piatimi rokmi, v čase, keď sa o nej nepísalo ani zďaleka tak často ako dnes. Kolegyňa, ktorá v tom čase učila na FIF UK ruský jazyk a literatúru, mi raz rozprávala bizarnú historku o študentovi, ktorý jej na skúške z klasickej ruskej literatúry zasvätene a sebavedome prerozprával akýsi nechutný príbeh plný fekálneho humoru a tých najzvrátenejších obscénností a bohorovne tvrdil, že ho napísal Dostojevskij. Kolegyňa by to za iných okolností pokladala za obyčajnú drzosť študenta, ktorý sa nenaučil na skúšku a snaží sa blafovať, ibaže študent patril k tým najpoctivejším v ročníku a nikdy predtým u neho takéto správanie nepozorovala.

Čoskoro by som na túto príhodu zabudol, keby som asi o rok nato nečítal v novinách správu o kamióne, ktorý colná polícia zadržala na hraničnom priechode vo Vyšnom Nemeckom. Colníci tam pomerne často narazia na kamión, ktorý vezie lacné kópie značkového oblečenia z Číny (adidad, nikhe), tentokrát však v kamióne neboli kópie šiat, ani parfumov – boli tam knihy. Dostojevzski, Tolsztoi, Toorgenef – lacné náhrady trvalých literárnych hodnôt pre ľudí, ktorí si nemôžu dovoliť čítať skutočnú, čitateľsky náročnú ruskú klasiku. Môj známy – novinár – mi povedal, že hlavne na odľahlých gemerských a novohradských dedinách sa pomerne často stretol s ľuďmi, ktorí mali na poličke nejakého „Čehova“ a mysleli si, že keď si prečítali tieto lacné zlátaniny, sú kompetentní zasvätene diskutovať o veľkých témach ruskej klasiky, ako sú Boh, láska, nesmrteľnosť, zločin, trest a smrť. Nedali si vysvetliť, že skutočný Čechov má v mene o jedno „c“ viac a že nikdy nenapísal obscénnu poviedku o kozákovi, ktorého najvernejším druhom je jeho kôň. (Nebudem radšej rozvádzať, o čom tá poviedka bola.) S ľuďmi odchovanými na takýchto lacných kópiách ruskej klasiky, alebo – ako ju novinári v poslednom čase nazvali: ruzkej klaziky – sa potom ťažko diskutuje o veľkých otázkach bytia, pretože ruzká klazika síce na prvý pohľad skutočne výberom tém, postáv a prostredia pripomína Dostojevského, Tolstého, či Turgeneva, ale jej hodnoty prestávajú byť aktuálnymi už po druhom prečítaní.

Pár mesiacov po objavení kamióna s fejkovou ruskou klasikou ma priateľ z mimovládnej organizácie upozornil na neľudské podmienky, v ktorých sa táto fejková klasika píše. Autori, ktorí sa falšovaním ruskej klasiky živia, sa vraj pravidelne zúčastňujú na tvorivých campoch v odľahlých končinách severovýchodnej Číny. Správy o týchto campoch priniesol začiatkom minulého roka reportér Amnesty International, ktorý v jednom z týchto campov istý čas pobudol, vydávajúc sa za emeritného profesora ruskej literatúry so špecializáciou na Gončarova.

Do campov prijímajú väčšinou emeritných profesorov literatúry, najlepšie epileptikov, ktorých nútia piť litre vodky, zakladať anarchistické krúžky a hádať sa o existencii Boha, aby sa čo najviac priblížili životným podmienkam, za ktorých sa písala skutočná ruská klasika. Smiešne honoráre, ktoré zarobia písaním, ich prinútia prehrať v miestnom kasíne, vernej replike toho drážďanského, v ktorom rozhádzal svoje honoráre F. M. Dostojevskij. Keď už starí a vyčerpaní spisovatelia nevládzu písať, vpustia vraj medzi nich ešte krásnu cynickú osudovú ženu, ktorá im vyrve z hrude srdce a posledný román.

Pre slovenského čitateľa je na tomto prípade pikantné aj to, že do písania týchto literárnych falzifikátov bol zapojený aj istý tunajší literát. Z ohľadu na jeho rodinu meno tohto literárneho nádenníka neuvádzam, napokon, tento človek si vytrpel svoje a prednedávnom zomrel na zápal pľúc spôsobený veľkým nervovým vypätím. Bol to vraj skvelý imitátor Solženicyna a Bunina. (Rozhovor s ním uverejňujeme v doslove k tejto publikácii a snáď čitateľovi umožní aspoň trochu nahliadnuť do myslenia človeka, ktorý je životnými okolnosťami prinútený falšovať skutočné hodnoty a predstierať, že je klasik.)

Predkladáme teda verejnosti tento útly zväzoček – antológiu ruzkej klaziky, nielen ako svedectvo o bizarnosti jednej slepej uličky, do ktorej súčasnú literatúru zahnal bezbrehý kapitalizmus, ale aj – a to najmä – ako varovanie pre ďalšie generácie literátov.

Ján Štrasserr

 

OSUD OBČAS NADEĽUJE AJ OBOMA PRIEHRŠTIAMI

Arkadij Stepanovič si na svoj osamelý život zvykol. Od života už žiadnu výraznú zmenu neočakával, hoci to nebolo dávno, čo v úzkom kruhu spolupracovníkov – boli to vlastne len primár oddelenia a upratovačka Nasťa – oslávil 33 rokov.

So svojím životom bol spokojný. Pracoval ako súdny patológ a vo svojom odbore bol uznávanou kapacitou. Keď niekde objavili mŕtvolu v rozklade, hneď všetci zvolali: Zavolajme Arkadija Stepanoviča, on už bude vedieť, čo s ňou. Rodinu nemal. Ženy v jeho mladosti mali inú predstavu o tom, čo majú robiť ruky, ktoré raz budú hladkať ich deti po vláskoch. Ani jedna si nepredstavovala, že budú až po lakte zahrabané v napuchnutých bruchách utopencov, alebo že sa budú prehŕňať v črevách obetí delikventov. Arkadij Stepanovič bol však so svojím údelom zmierený. Pomáhal predsa výkonu spravodlivosti a hľadaniu pravdy a toto vedomie mu stačilo na to, aby bol so svojím životom spokojný. Vždy, keď za ním prišiel komisár a povedal mu, že škrtič alebo rozparovač odvisol vďaka jeho expertíze, vedel, že jeho život má zmysel.

Ibaže jedného dňa, práve keď pitval akéhosi samovraha, ktorý skočil do nevského kanála, zazvonil mu telefón. Zúfalý ženský hlas v telefóne ho vôbec nepustil k slovu: „Haló? To si ty? Milujem ťa. Milujem ťa, milujem… Arkadij… milujem a navždy ťa budem milovať… chcem, aby si to vedel… že navždy pre mňa budeš moja jediná, životná láska – môj Arkadij Stepanovič a…“

Spojenie sa prerušilo.

Arkadij Stepanovič stál bez pohnutia niekoľko minút nad mŕtvolou chlapa, ktorý skočil do nevského kanála s vreckami plnými kameňov a v tvári mal rovnaký výraz údivu a prekvapenia, ako jeho klient. No kým jeho klienta zaskočila pravda o smrti, Arkadija Stepanoviča vydesilo nečakané vyznanie lásky. Tento súzvuk patológa s mŕtvolou sa v nasledujúcich chvíľach ešte prehĺbil. Rovnako ako sa začalo čosi hýbať v nebožtíkovi (bol to pravdepodobne úhor, ktorý mu vliezol ústami do brucha), aj v Arkadijovi Stepanovičovi sa čosi začalo hýbať… Bolo to rozhodnutie… Napriek svojej plachosti stlačil na svojom telefóne tlačidlo spätného hovoru. Z telefónu sa však namiesto ženského hlasu ozývalo len nepríjemné pípanie… Nik to nebral… Zavolal znova. Skúšal to celý deň, ale telefón ostal mimo dosahu.

Myšlienka na neznámu ženu, ktorá ho miluje, nedala Arkadijovi Stepanovičovi pokoja celý deň. Potil sa. Bol rozrušený. V práci sa mýlil a ak by jeho pacienti ešte žili, stal by sa za jediný deň viacnásobným vrahom. Žiadna žena predtým mu nepovedala, že je jej životná láska. Už len preto ju miloval. Nevedel myslieť na nič iné, len na tú neznámu ženu. Nie je práve toto definícia lásky – neschopnosť myslieť na čokoľvek iné okrem milovanej ženy? Arkadij Stepanovič si predstavoval, ako asi vyzerá a čo robí… Odkiaľ sa asi poznajú… Rozmýšľal, či to nie je tá malá čašníčka Oľa z bistra oproti. Poobede tam zašiel na kávu, ale z jej pohľadu nič nevyčítal. Možno je to skôr sestrička Poľa od nich z nemocnice. Alebo tá ryšavá predavačka Gruša v potravinách. Celý svet okolo Arkadija Stepanoviča zrazu naplnila láska. Všade naokolo cítil ženský pohľad, ktorý ho žiadostivo pozoroval. Zrazu inak chodil, pretože odrazu chôdza nebola len spôsob, ako sa preniesť z jedného miesta na druhé; bola to estetická záležitosť, ktorou mohol potešiť to dobre utajené oko upreté na jeho život. Každá, aj tá najbezvýznamnejšia časť jeho života, mala odrazu nový zmysel. Arkadij Stepanovič si uvedomil, že asi takto sa musí cítiť človek, ktorý uverí v Boha a je presvedčený, že každý jeho krok sleduje Jeho láskavý pohľad. Keby mohol, vznášal by sa meter nad zemou. Túžil nájsť tú tajomnú ženu, ktorá ho považovala za svoju životnú lásku. Len jediné ho znepokojovalo. Prečo na konci svojho telefonátu tak zúfalo vykríkla? A prečo počul – aspoň tak sa mu zdalo – zúfalé výkriky aj za ňou? A prečo je jej telefón celý deň nedostupný?

Večer sa všetko vysvetlilo. Arkadij Stepanovič pozeral správy. Krátko po obede sa na letisku Pulkovo v Petrohrade zrútilo lietadlo. Všetci pasažieri zomreli. Čas katastrofy sa presne zhodoval s časom telefonátu. Vyzeralo to tak, že nejaká nesmierne hanblivá žena v lietadle, ktorá ho zjavne celé roky tajne milovala, mu to chcela krátko pred smrťou povedať.

Arkadij Stepanovič civel na ďalšie tragédie zo sveta, ale nevnímal ich. Stačila mu tá vlastná. V deň, keď sa dozvedel, že ho niekto celý život miluje, o toho človeka aj prišiel. Arkadij Stepanovič sa musel opiť.

Ráno mu to však nedalo. Tá žena síce bola mŕtva, to však nič nemení na tom, že to bola jediná žena, ktorá Arkadija kedy milovala. Čo na tom, že bola mŕtva? Väčšina ľudí, ktorých Arkadij cez deň stretol, bola mŕtva. Chcel vedieť, kto to je. Možno sa mu dokonca pošťastí dostať ju na stôl a uvidieť na vlastné oči to srdce, ktoré ho roky milovalo. Možno bude môcť s tou ženou stráviť aspoň pár dní, aspoň pár prechádzok, keď ju bude tlačiť od mraziaceho boxu k pitevnému stolu a späť.

Zohnal si zoznam obetí. Niekoľkokrát ho prešiel, ale nikoho na zozname nepoznal.

Arkadij sa však nevzdával. Na polícii mal mnoho známych a vďaka nim si zistil o obetiach aj ďalšie informácie. A zrazu narazil na niečo, čo ho zaujalo. Jedna z obetí bývala len dva bloky od jeho bytu. Aj meno sa mu odrazu zdalo akési povedomé. Ljazaninová… Ljazaninová… Kde už len to meno počul? Ešte ten večer sa utekal pozrieť k tomu domu. Zdalo sa mu, že tu už niekedy bol… ale nevedel si spomenúť kedy a prečo. Arkadij podišiel k dverám a prešiel si zoznam nájomníkov. Na jednom zvončeku stálo meno Arkadij Stepanovič Ljazanin. Áno, pred priezviskom ženy, ktorá ho roky milovala, stálo rovnaké meno, ako mal on… Arkadij Stepanovič. A v tom to Arkadijovi došlo… Náhle si spomenul, odkiaľ ten dom pozná a čo tu robil.

Tá Ljazaninová bola daňovníčka, ktorá mu pred rokmi robila dane. Možnosť, že bola do neho roky tajne zamilovaná, bola nulová. Mala vyše päťdesiat a bola šťastne vydatá. Jej telefonát bol podľa všetkého omyl. Arkadija Stepanoviča musela mať uloženého hneď vedľa manžela, ktorý bol tiež Arkadij Stepanovič… V tej panike skrátka vytočila nesprávneho Arkadija Stepanoviča.

Arkadija Stepanoviča – patológa prenikla sebaľútosť až do špiku kostí. Nielenže jediná žena, ktorá ho kedy milovala, bola stará daňová úradníčka; nielenže táto daňová úradníčka bola mŕtva, ale navyše, aj láska tej mŕtvej daňovej úradníčky bol len omyl. Zo sveta sa vytratil všetok cit. Chôdza znova slúžila len na to, aby ho preniesla z bodu A do bodu B.

Arkadij Stepanovič prešiel na druhú stranu ulice a odtiaľ sledoval dom, v ktorom bývala žena, ktorá ho nemilovala. Z domu zrazu vyšiel muž. Bol plešatý a trochu pri tele. Aj z diaľky bolo vidieť, že sa potí a že mu z nosných dierok trčia chlpy. Arkadij Stepanovič akosi vycítil, že je to ten druhý Arkadij Stepanovič, jeho sok.

Chvíľu rozmýšľal, či nemá ísť za ním a povedať mu, že posledné myšlienky jeho ženy patrili jemu, ale nakoniec to neurobil.

Trochu na neho žiarlil.

 

EPILÓG

Arkadij Stepanovič, ten druhý Arkadij Stepanovič, nie ten patológ, ale Arkadij Stepanovič Ljazanin vyšiel z domu a zamieril do istého domu na Arbate. Skôr, ako vám prezradím, prečo šiel práve do toho domu, musím vám povedať niekoľko slov o vzťahu Arkadija Stepanoviča a jeho ženy, ktorá omylom zavolala pred smrťou Arkadijovi Stepanovičovi – patológovi. Nebola to až taká veľká láska, ako by sa mohlo zdať. Pravdupovediac, nebola to ani malá láska. Bol to celkom normálny dlhoročný manželský vzťah plný citového odcudzenia a chladu. Teda aspoň zo strany Arkadija Stepanoviča. Ten už nejaký čas chcel svoju ženu opustiť, ale predvčerom, keď jej naposledy volal do Ufy, kde bola navštíviť svojho otca a snažil sa jej vysvetliť, že je koniec, plakala mu do telefónu tak nástojčivo a zúfalo, že jej len tak, zo slabosti, povedal, že pri nej teda ostane… Presne tak to sformuloval – vzdychol si a povedal: „Tak teda pri tebe ostanem…“ Inú ženu by urazil jeho napoly otrávený, napoly súcitný tón, ale jeho žena sa tento urážlivý podtext rozhodla ignorovať. Hystericky mu vyznávala lásku. Jej servilnosť mu bola odporná. Hnusila sa mu celá, hnusilo sa mu jej vyznanie lásky, hnusilo sa mu, že nemá v sebe ani trochu hrdosti. Nemohol spať celú noc. Ako sa len mohol dopustiť takej chyby a mať s ňou súcit akurát vtedy, keď potreboval nutne dať za ich vzťahom bodku?! Totiž Arkadij Stepanovič, ten druhý Arkadij Stepanovič, nie ten, ktorý začínal tento príbeh, ale ten druhý, ktorý ešte stále kráčal do istého domu na Arbate, a medzitým sa zastavil v cukrárni a kúpil tam veľkú bonboniéru, už pol roka tajne trtkával svoju sekretárku Ljapuchinovú. Teraz je čas prezradiť, že to robil práve v tom dome na Arbate, kam mal aj dnes namierené. Ljapuchinová nebola práve mysliteľka a nebola to ani žena, ktorá by vynikala príjemným a kultivovaním vystupovaním; nedá sa povedať ani to, že by Ljapuchinová bola elegantná dáma alebo vychýrená krásavica; ono to vlastne bola nesmierne vulgárna a hlúpa žena, ale presne to bol typ, ktorý Arkadija Stepanoviča priťahoval. Srdcu nerozkážeš. Ako sa Arkadij Stepanovič blížil k domu na Arbate, nevedel viac skrývať radostné vzrušenie. Keď sa večer dozvedel, že lietadlo s jeho ženou spadlo, ona sa zabila a jeho problém je vyriešený bez toho, aby musel prežívať dramatický rozvod a v očiach svojich príbuzných sa zhovädil a prišiel aj o dedičstvo po svokrovi, chcelo sa mu od šťastia tancovať. A chcelo sa mu tancovať aj teraz, keď otvoril dvere na onom byte na Arbate a uvidel Ljapuchinovú, ako už na neho čaká pripitá a v nie celkom čistých nohavičkách na gauči v kuchyni. Ale osud skrátka občas nadeľuje aj oboma priehrštiami.

 

 

Zobacz inne utwory autora->
Zobacz inne utwory w tym języku->