Krew stygła w żyłach, kiedy jesień
Smagała duszę (lecz nie takim
Rzęsistym deszczem, co w afekcie
Styczniowi głowę ściął przed laty,
I nie tym, co calutki wrzesień
Lał…), parasole zaś wiatr chwatki
Kradł i roznosił po bezkresie.
Dzień, ledwo żywy, sił ostatkiem,
W łzach tonąc, wznosił zręby zmroku.
Czy bardziej łkał za tym,
co jeszcze? Czy…
co już nie?
Co za pół kroku odpłynie na wakacje z deszczem.