Stus, Rafiejenko, Malarczuk – Marcin Gaczkowski o nowych tłumaczeniach z ukraińskiego

<

Maciej Piotrowski: Pamiętam boom zainteresowania literaturą ukraińską po roku 2004. Wypromowano wówczas takie postaci jak Jurij Andruchowycz czy Serhij Żadan. Jak sądzisz, co odróżniało tamte czasy od dzisiejszych?

Marcin Gaczkowski: Literatura ukraińska od początku transformacji była w Polsce dość popularna  Po 2004 roku mieliśmy do czynienia z apogeum zainteresowania nią, a na spotkania z ukraińskimi pisarzami przychodziły rozentuzjazmowane tłumy. Nie jestem pewien, czy zawsze była to twórczość najwyższych lotów: często o wyborze tekstu do tłumaczenia decydowała osobowość twórcy. Upraszczając, wydaje mi się, że na postrzeganie literatury ukraińskiej wpływały kwestie polityczne. Polska starała się pełnić funkcję adwokata Ukrainy w Europie, a Polacy chętnie dostrzegali w Ukraińcach ludzi do siebie podobnych. Szukaliśmy za wschodnią granicą znanych nam doświadczeń politycznych i kulturowych, byliśmy zafascynowani ukraińską rewolucją, dostrzegając w niej analogie z czasami pierwszej „Solidarności”.

MP: Czy coś się w tej kwestii zmieniło?

MG: Entuzjazm minął, zainteresowanie zmalało. Myślę, że wpłynęła na to zmiana postrzegania Ukrainy przez polską liberalną inteligencję. Skończyło się romantyczne szukanie ukraińskiego brata. Ukraińcy podążyli własną drogą. Widzimy dziś w nich ludzi o nieco odmiennym doświadczeniu historycznym, borykających się z innymi problemami. I dobrze, bo już czas, żeby literatura ukraińska była postrzegana tak samo jak wszystkie inne, żebyśmy zauważali zarówno jej uniwersalizm, jak i specyfikę. Wojna we wschodnich obwodach Ukrainy przeobraziła też świat przedstawiony we współczesnej literaturze naszego największego sąsiada. Osobnym problemem jest to, że Ukraina długo odstawała w kwestii polityki kulturalnej. W ostatnich latach zaczyna się to powoli zmieniać. Uruchomiono wreszcie programy finansowania przekładów – stąd też wzmożony ruch w tłumaczeniach z ukraińskiego.

MP: W tekście Ukraińska jesień w polskich wydawnictwach odnotowałem, że w tym roku powinniśmy doczekać się kilkunastu premier przekładów z ukraińskiego. Czy myślisz, że wydawani dziś autorzy mogą się przebić do świadomości polskich czytelników, jak chociażby wspomniani Andruchowycz, Żadan, czy Andrij Bondar, Sofija Andruchowycz, Natalka Śniadanko?

MG: Realia rynku są nieubłagane. Nawet wybitne dzieło wymaga umiejętnej promocji i zaangażowania ze strony wydawnictwa. Powinny odbywać się spotkania autorskie, książki muszą być omawiane i recenzowane. Dodatkową szansą są nagrody, ambitna literatura ma szansę zaistnieć w konkursie na przekład Nagrody Literackiej Gdynia, a zwłaszcza w Angelusie.

MP: No właśnie. W tegorocznym finale Angelusa są dwie ukraińskie książki Internat Serhija Żadana w przekładzie Michała Petryka i Zapomnienie Tani Malarczuk w Twoim tłumaczeniu. Opowiedz o tej drugiej, co może w niej zainteresować czytelników?

MG: Od kiedy wziąłem oryginalne wydanie do ręki, wiedziałem, że ta znakomita powieść musi ukazać się w języku polskim. Malarczuk rzuca światło na zawiłe kwestie polsko-ukraińskie z zaskakującej perspektywy. Skomplikowane i na pozór nieciekawe wydarzenia historyczne autorka opisała zręcznie i przystępnie, w dodatku – w zadziwiający sposób – zestawiła je ze współczesnością, wprowadzając równoległą linię fabularną. Nawet nieprzygotowany polski czytelnik dowie się z tej powieści czegoś o sobie, zobaczy samego siebie z drugiej, ukraińskiej strony. Dodam, że styl i język oryginału zostawiły tu prawdziwe pole do popisu dla tłumacza.

MP: Głośną książką może być również powieść Wołodymyra Rafiejenki Najdłuższe czasy. Wraz z Anną Ursulenko jesteś autorem jej przekładu z języka rosyjskiego. Książka opowiada o okupowanym Doniecku w nietypowy sposób. Jaki obraz tego miasta i trwającej w nim wojny pokazuje Rafiejenko?

MG: Na dobrą literaturę ukraińską poświęconą katastrofie wojennej musieliśmy chwilę poczekać. Utwory zaczęły ukazywać się z dwu, może trzyletnim opóźnieniem i odpowiednio później pojawiają się w Polsce. Najbardziej rozpoznawalną ukraińską narracją jest wspomniana już powieść Żadana Internat. Autor w mistrzowski sposób ukazuje szeroką, nakreśloną realistycznie panoramę konfliktu, w którym nic nie jest czarno-białe. Złożoność konfliktu na Donbasie jeszcze bardziej podkreśla Rafiejenko. Najdłuższymi czasami autor przepracowuje swoją traumę związaną z wojną, utratą domu i małej ojczyzny. Rafiejenko był, przypomnijmy, autorem rosyjskojęzycznym, który w 2014 roku uciekł z Donbasu, żeby – jak mówi – „umrzeć” w pociągu relacji Donieck-Kijów i „narodzić się na nowo” jako Ukrainiec i pisarz ukraiński. Na tej właśnie metaforze – śmierci jako szansy na ponowne narodziny  zbudował Najdłuższe czasy. Akcja powieści toczy się w mieście Z (metaforze Doniecka) i została opowiedziana w sposób kunsztowny, z elementami absurdu, fantastyki, groteski i czarnego humoru. Być może o tak bolesnych sprawach najlepiej opowiedzieć właśnie w taki sposób.

MP: Patrząc na sposób pisania Rafiejenki muszę stwierdzić, że podjęliście się nieprostego zadania.

MG: Tak, to było wyzwanie dla tłumacza. Żadan przyrządził Internat w taki sposób, by nadawał się na eksport, Najdłuższe czasy są dość hermetyczne. Rafiejenko to erudyta, niesamowicie oczytany facet, głęboko zakorzeniony w klasyce literatury rosyjskiej i radzieckiej oraz ukraińskiej. Książka jest najeżona cytatami i odniesieniami czytelnymi tylko dla odbiorcy z przestrzeni postsowieckiej. Razem z Anną Ursulenko staraliśmy się zrekonstruować to w sposób przyswajalny dla polskiego czytelnika.

MP: Inna pozycja w Twoim tłumaczeniu na którą czekamy to Wesoły cmentarz Wasyla Stusa. Sięgnąłeś po wczesne wiersze tego autora. Dlaczego zdecydowałeś się na to właśnie teraz? Dlaczego w tomie znajdą się właśnie te utwory?

MG: Są to utwory pisane wierszem wolnym z lat 1959–1971. Inicjatywa tłumaczenia wyszła od Jurija Zawadskiego, ukraińskiego poety i wydawcy. On też dokonał selekcji. Stus to wrażliwy liryczny poeta zwracający się ku tradycji neoromantycznej, lecz także surrealizmu czy brutalnego realizmu. W jego wierszach odnajdziemy całą spektrum różnego rodzaju kierunków, odniesień, zadziwiających światów. Niestety, Stus często jest postrzegany nie przez pryzmat twórczości, ale przez tragiczną biografię, bo znaczną część życia spędził w sowieckich łagrach. To rzeczywiście postać heroiczna, pomnikowa, niezłomna. Jednak nie element biograficzny był dla mnie kluczowy. Wraz z redaktorem tłumaczenia Miłoszem Waligórskim staraliśmy się stworzyć książkę, którą będzie można czytać, zapominając o masywnym cokole, na którym stoi Stus. W tych wybranych wierszach polski odbiorca ujrzy sowiecką codzienność oczami poety: jego niezgodę na zakłamanie i codzienne kompromisy, ale także wrażliwość, tęsknotę, miłość…

MP: Ciekaw jestem opinii wspomnianego Miłosza Waligórskiego o Wesołym cmentarzu. Miłoszu, zacząłeś pracę z Stusem bez wiedzy o biograficznej otoczce tej postaci i Twoje spojrzenie jest pewnie inne niż Marcina jako ukrainisty.

Miłosz Waligórski: Zakochałem się w tej poezji od razu. Była czymś, co odsyłało mnie do wczesnego dzieciństwa, wspomnienia podupadającego socjalizmu. Z drugiej strony, feeria wyobraźni Stusa otwierała klapki mojej wyobraźni – prowadziła ku nowym kierunkom i nowym światom. Tak, pewną przewagą było to, że nie znam ukraińskiego, nie czytałem Stusa w oryginale. Podczas pracy redaktorskiej zależało mi na tym, żeby wiersze brzmiały w moim uchu dobrze, jak poezja pisana po polsku. Być może moje ingerencje były niekiedy zbyt radykalne, ale chyba spotkaliśmy się z Marcinem w pół drogi, w myśl powiedzenia „panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek”.

MP: Jesteś hungarystą, slawistą. Czy Stus kojarzy ci się z jakimiś autorami z naszej części świata?

MW: Jego kreatywna poetyka oparta o totalitarną rzeczywistość trochę przypomina mi prozę Ádáma Bodora z powieści Okręg Sinistra czy Wizyta arcybiskupa. Podobna jest tu poetyka odwzorowania szaroburych, zatrważających czasów i nałożenia na nie filtru – w uproszczeniu mówiąc – Marquezowskiego.

MP: Marcinie, nie boisz się zarzutu odbiegania od oryginału?

MG: Uznałem, że adresatami tłumaczenia nie są ukrainiści, którzy przecież mogą poczytać sobie Stusa w oryginale. Sądzę, że nie ma czegoś takiego jak odbieganie od oryginału. Stus to poeta hermetyczny, pisał trudnym językiem, niełatwo zrozumieć jego metafory. Starałem się przetłumaczyć te wiersze tak, żeby polski czytelnik czytał je z zainteresowaniem i  przyjemnością. W mojej opinii, niektóre wcześniejsze spolszczenia Stusa wręcz zniechęcały do lektury, wykonano je z nadmiernym patosem, niepotrzebnie archaizując język. Poszliśmy z Miłoszem nieco inną drogą. Efekty naszej pracy wydają mi się co najmniej interesujące, a odbiorca już wkrótce będzie mógł się z nimi zapoznać. Niech ukraińska jesień trwa!


Zrealizowano w ramach programu stypendialnego Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego – Kultura w sieci